Mąż pani Sylwii zginął w wypadku samochodowym. Od tego czasu kobieta sama zajmuje się ciężko chorym synem Przemkiem (14 l.). Opieka nad cierpiącym na porażenie mózgowe chłopcem to ciężka praca, jak na dwa etaty. Kobieta nie może więc podjąć normalnej pracy, żyje z zasiłku - 1700 złotych.
- Zanim nie pojawiło się 500 plus, to było mało. Dlatego dorabiałam, roznosząc ulotki - opowiada kobieta. Za ciężką robotę dostawała 150 zł miesięcznie. I okazało się, że nie było jej wolno!
Bo prawo jest w Polsce takie, że albo żyje się z zasiłku opiekuńczego, albo się pracuje. Kiedy więc urzędnicy z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej dowiedzieli się o jej pracy, kazali jej oddać zasiłki. - Dostałam pismo, w którym wezwali mnie, abym oddała wszystko, co dostałam w ramach zasiłków w czasie pracy przy ulotkach, w sumie 50 tys. zł - opowiada pani Sylwia.
Kobieta odwołała się od tej decyzji. Urząd sprawę przemyślał i uznał, iż faktycznie wszystkich zasiłków oddawać nie musi. Tylko to, co zarobiła podczas roznoszenia ulotek. W sumie 7,5 tys. zł przez kilka lat pracy. Piotr Grudziński, dyrektor MOPS we Włocławku, bezradnie rozkłada ręce. - Nic nie mogę w tej sytuacji poradzić. Takie jest prawo, którego jako urzędnicy musimy przestrzegać. Przepisy są takie, że nie można pracować w czasie, kiedy pobiera się taki zasiłek - wyjaśnia.
Pani Sylwia poszła ze swoją sprawą do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Czekamy, co tam postanowią.
Zobacz: Zrozpaczona matka apeluje: Internauci, nie zabijajcie mi dziecka!