20 listopada 1964 roku. Sala nr 17 w warszawskich sądach "na Lesznie" pęka w szwach. Na kilka dni przed procesem w sekretariacie ustawiały się długie kolejki po karty wstępu na sprawę aferzystów mięsnych albo na "mięsiarzy", jak mówiono o nich na warszawskich ulicach.
Przewodniczący składu sędzia Roman Kryże (84 l.), oddelegowany z Sądu Najwyższego, zaczyna rozprawę i sprawdza dane każdego z 10 oskarżonych. Zaczyna od głównego oskarżonego. Dokładnie opisała to Barbara Seidler w reportażu "Mięso i inne sprawy".
Przeczytaj koniecznie: Czarna Wołga porywała dzieci
- Wawrzecki Stanisław. Urodzony w roku 1921 w Mławie, pochodzenie robotnicze, wykształcenie średnie, troje dzieci w wieku 9, 14, 15 lat, zatrudniony od roku 1957 w Miejskim Handlu Mięsem, ostatnio na stanowisku dyrektora przedsiębiorstwa Warszawa-Praga - cytuje reporterka.
Wawrzecki przytakuje i wypatruje na sali rozpraw żony Teresy i synów. Nie widział ich od prawie 5 miesięcy. 18 kwietnia został aresztowany na Okęciu, kiedy wracał z podróży służbowej z Bukaresztu. Trafił do aresztu na Rakowiecką, niedaleko swojego mieszkania przy al. Niepodległości 159.
Sądzi Kryże, będą krzyże
W tym czasie aresztowano prawie 300 osób, m.in. 27 kierowników sklepów, 11 szefów masarni, 11 kierowników MHM. Zarzucano im kradzież mienia społecznego. O Wawrzeckim dziennikarze pisali "dyktator mięsny Śródmieścia".
Bez wątpienia Władysław Gomułka, ogarnięty niemal obsesją walki ze spekulantami, pustymi hakami w sklepach, znalazł winnych. Wielokrotnie pienił się, że to nieprawidłowości w handlu mięsem powodują jego deficyt na rynku. - Tym złodziejskim praktykom musi być położony kres - grzmiał.
W latach 60. procesów o sprawy gospodarcze było po kilkadziesiąt rocznie. Ale to sprawa "mięsiarzy" od początku przybrała o wiele większe rozmiary niż inne. Proces przeprowadzono w trybie doraźnym, który był groźny, gdyż od wyroku nie było odwołania. Do sprawy powołano specjalny skład na czele z oddelegowanym z Sądu Najwyższego Romanem Kryże. To on w okresie stalinowskim wydał wiele wyroków śmierci wobec żołnierzy AK. Mówiono o nim: "Sądzi Kryże, będą krzyże".
3,5 mln zł łapówek
Wawrzecki opowiadał na procesie o przyjmowanych łapówkach od kierowników sklepów, masarni. Prawdopodobnie był przekonany, że uda mu się wyjść z tego cało, więc mówił. O kopertach z pieniędzmi, dolarach, złotych pierścionkach.
- Jak chomik gromadziłem to wszystko. Nie mogłem już nadążyć z wydawaniem, więc zakopywałem. Dziś straciłem wszystko. Na co mi to było potrzebne? - opowiadał.
Według aktu oskarżenia miał się wzbogacić o 3,5 mln zł. Kolosalny majątek! Oficjalnie zarabiał ok. 4 tys. zł. Kilogram kaszanki kosztował 20 zł, kiełbasy - 30 zł. Proces trwał ponad dwa miesiące. 2 lutego 1965 r. sąd orzekł karę śmierci wobec Stanisława Wawrzeckiego. Czterech pozostałych dyrektorów skazano na dożywocie. Resztę - na więzienie od 9 do 12 lat.
Żałuję, że nie pożegnałem ojca
Na sali był syn Paweł Wawrzecki, dziś znany aktor. W jednym ze wspomnień opisał swoje ostatnie spotkanie z ojcem.
"Wszedłem do pokoju stołowego i powiedziałem: no to cześć tato, widzimy się za tydzień. Nie pocałowałem go, tylko mu podałem rękę. Ciągle tego żałuję, że nie pożegnałem się z nim wtedy jak należy. Byłem potem na ostatnim słowie taty w sądzie. Stracił przytomność. Bronił się, prosił o zrozumienie, że odpracuje. Zapamiętałem to wszystko jak ból syna, który nie może pomóc ojcu stojącemu kilka metrów od niego".
Po straceniu Wawrzeckiego sklepy nie zapełniły się mięsem. O aferze nie zapomniano. W wolnej Polsce jest przykładem na totalitaryzm państwa. Prawnicy mówią o karze śmierci dla Wawrzeckiego jako o zbrodni na sali sądowej.
W 2004 r. Sąd Najwyższy uznał, że wyrok w "aferze mięsnej" został wydany z rażącym naruszeniem prawa. W 2010 roku IPN postawił przed sądem Eugeniusza Wojnara, ostatniego z żyjących prokuratorów z procesu. To on wnioskował o karę śmierci. Trzy lata temu sąd umorzył sprawę z powodu przedawnienia.