Był upalny dzień. Pan Zbigniew nakarmił byka, jałówki, świnie, kury, kaczki i zmienił im wodę. W tym czasie pani Alicja przygotowywała chłodnik na obiad. Dzieci państwa Umlauftów - Emilia (7 l.) i Krzyś (8 mies.) bawiły się w domu.
- To było jakoś po czwartej po południu, zaraz po obiedzie. Wyszedłem przed dom i oniemiałem - z chlewni wydobywały się płomienie! W pierwszej chwili nie wiedziałem, czy mam gasić ogień, czy ratować zwierzęta. Nie dowierzałem temu, co widzę. Minutę później już nie dało się podejść do budynku, taki był żar - relacjonuje pan Zbigniew.
Przyjechało pięć wozów straży pożarnej, ale budynku nie udało się uratować. Zwierzęta zginęły uwięzione w ogniu. - Spłonął byk, ważył prawie pół tony. Pieniądze z jego sprzedaży miały pójść na jedzenie i wyprawkę do szkoły dla Emilki - szlocha pani Alicja. - Co prawda mąż zdążył wypuścić z płonącego budynku kilka świń, ale ogarnięte paniką rozpierzchły się i dotychczas nie udało się nam ich odnaleźć. Ocalało też kilka kur i kaczek, ale teraz nie mamy ich gdzie trzymać, więc lisy je atakują w nocy i zagryzają - dodaje kobieta.
Jak to się mogło stać? Prawdopodobnie zajęło się wysuszone na pieprz siano. Tymczasem idą żniwa, najważniejszy okres w życiu rolnika, ale jak tu myśleć o plonach, gdy rodzina nie ma co jeść. - Mamy trochę zboża i kukurydzy, ale głównie utrzymywaliśmy się z hodowli trzody. Bez zwierząt nie przeżyjemy - mówi pan Zbigniew.
Sąsiedzi pomogli Umlauftom posprzątać i wywieźć gruz po spalonej chlewni, ale na budowę nowej i zakup zwierząt nie ma pieniędzy.
Czytaj: Tragedia w Koninie! 20-latkowi, który ZADŹGAŁ swoją matkę grozi dożywocie