O dramacie rodziny Popiołków pisaliśmy wczoraj. 26-letni Daniel, kierowca tira i właściciel firmy transportowej, w sobotę 18 listopada pracował w przydomowym garażu. W półmroku przez nieuwagę chwycił stojącą na półce butelkę ze żrącym płynem do udrażniania rur i wypił. Trafił na oddział wewnętrzny szpitala w Łomży.
- Lekarz uspokajał nas i zapewniał, że w przełyku nie ma dziur ani wrzodów i wystarczy tylko syna monitorować - opowiada matka Daniela Bogusława (47 l.). Niestety, cztery dni później, 22 listopada, młody mężczyzna zmarł. Oficjalnie przyczyną zgonu było poparzenie przełyku substancją chemiczną. Zdaniem matki Daniela powód był bardziej makabryczny: - Lekarz powiedział mi, że płukali mu przewód pokarmowy, ale w przełyku była dziurka i płyn dostał się do płuc. Oni go po prostu utopili - tłumaczy kobieta. Co gorsza, szpital do dziś oficjalnie nie zawiadomił rodziny o śmierci 26-latka! - Najpierw twierdzili, że nikt do mnie nie zadzwonił, bo nie znali numeru mojego telefonu, choć przecież był wpisany na karcie przyjęcia syna do szpitala - opowiada pani Bogusława. Gdy to wyszło na jaw, okazało się nagle, że jej zmarły syn... nie życzył sobie, aby kogokolwiek informować o jego stanie. Taka informacja, z rzekomo własnoręcznym podpisem Daniela, faktycznie widnieje na tej samej karcie przyjęcia do szpitala. - Przecież to jakaś bzdura! Lekarze sfałszowali dokumentację i podpis mojego syna - złości się kobieta.
Czy doszło do fałszerstwa, wyjaśni prokuratorskie śledztwo. - Postępowanie toczy się "w sprawie", a nie "przeciwko" komuś. Na razie czekamy na wyniki badań histopatologicznych - wyjaśnia Paweł Sawoń z Prokuratury Regionalnej w Białymstoku. Dyrekcja szpitala do zakończenia śledztwa sprawy nie komentuje.
Zobacz: Nagrał brutalne zdjęcia w trakcie seksu. PORNOZEMSTA trwa od 14 lat