- Wyobraź sobie, że zamiast drugą Irlandią zostalibyśmy drugą Grecją. Czy ty wiesz, ile by można było u nas za te pieniądze dróg wybudować? - wykrzykiwał mój druh. - Ile razy służbę zdrowia oddłużyć? A tak, to co my mamy z tego, że nam ten PKB rośnie? Okazało się znowu, że jak zwykle niby wygraliśmy, ale tak naprawdę przegraliśmy. Zupełnie jak z tą drugą wojną światową - westchnął smutno, zerkając na telewizor, który pokazywał obrazki z wielkiej defilady na placu Czerwonym w Moskwie. Chciałem go jakoś pocieszyć, wesprzeć, bo przecież przy niedzieli nie wolno się smucić (od tego są inne dni tygodnia), i nieśmiało rzekłem: - Ale przecież oni, ci Grecy, będą musieli kiedyś ten dług oddać...
- To będzie kiedyś, a pieniążki dostaną już teraz! Nie ma sprawiedliwości na tym świecie - stwierdził z goryczą i w ramach osobistej zemsty na Grekach poszedł wybijać żonie z głowy wczasy na Rodos.