Wersja Mirosława Drzewieckiego jest jasna - przynajmniej w swojej wynowie: ministerstwo sportu nie chciało wpływać na ustawę o grach losowych, chciało tylko zrezygnować z pieniędzy, które ta ustawa gwarantowała. Szef resortu sportu powtarzał te słowa systematycznie co kilka minut i... to właściwie tyle ile udało się z niego wydusić.
Dziennikarze wielokrotnie cytowali pismo, jakie Drzewiecki wysłał do ministerstwa finansów, a w którym zwraca się o wykreślenie przepisu o dopłatach gier hazardowych. Minister odpowiadał, że to nie była jego sprawa, bo ustawę przygotowuje ministerstwo finansów, a nie jego resort.
- O operacji CBA w sprawie nieprawidłowości w pracach nad projektem ustawy o grach losowych dowiedziałem się z gazet – powtarzał Drzewiecki, ale premiera chyba nie przekonał.
Sam Donald Tusk, kilka godzin później, o zachowaniu swojego ministra mówił niewiele i bardzo dyplomatycznie. Stwierdził lakonicznie, że może mieć pewne zastrzeżenia, ale o konkretnych decyznach - przede wszystkim o dymisji - mowy nie było.