Marcin Dubieniecki nie ma sobie nic do zarzucenia. Pisał wnioski o ułaskawienie więźnia Krzysztofa S., skazanego na 11 lat odsiadki i kierował je do swojego teścia, prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Skazany nie wyszedł na wolność, ale kancelaria męża Marty Kaczyńskiej i jego ojca, Marka Dubienieckiego niecałe 60 godzin pracy prawnika wyceniła na ponad 26 tys. zł.
Przebywający za kratkami Krzysztof S. domaga się zwrotu pieniędzy, a nagłośnionej przez „Super Express” sprawie przygląda się Okręgowa Rada Adwokacka (ORA) w Gdańsku.
Przeczytaj koniecznie: Krzysztof S.: Dubieniecki! Oddaj moje pieniądze!
Dziekan ORA, Jerzy Glanc powiedział PAP, że wystąpił do kancelarii adwokackiej Dubienieckich w Kwidzynie o pisemne wyjaśnienia. Jak do tej pory Marcin Dubieniecki nie chciał szerzej komentować sprawy.
W radiu TOK FM twierdził tylko, że nie brał pieniędzy za jakąkolwiek obietnicę ułaskawienia, ale za rzetelnie wykonaną pracę na rzecz klienta. Radzie Adwokackiej powiedział natomiast, że chodziło tylko o sporządzenie wniosku o ułaskawienie i analizę akt, a nie reprezentowanie skazanego w sprawie ułaskawienia.
Jeśli tak rzeczywiście było, nie doszło do naruszenia zasad etyki adwokackiej. Sam Marcin Dubieniecki zapewnia, że konfliktu interesów przy pisaniu wniosków o ułaskawienie do teścia, prezydenta Kaczyńskiego nie było, bo wniosek składał sam klient, Krzysztof S.
Patrz też: Marcin Dubieniecki, zięć prezydenta Kaczyńskiego, wziął pieniądze za pomoc w ułaskawieniu
- Nie pamiętam, kiedy prowadziłem tę sprawę. Mam tyle spraw w kancelarii, że trudno mi powiedzieć, kiedy to było. Na przestrzeni ostatnich trzech-czterech lat złożyłem do Sądu Rejonowego w Kwidzynie może z 50 próśb o ułaskawienie – wyjaśniał mąż Marty Kaczyńskiej na antenie radia.