Na ziemiach polskich jeszcze przez pierwsze dwa dziesięciolecia XX wieku zwyczajowo na wsiach spraszano na wigilijną kolację dzikie zwierzęta, wierząc, że żyją w nich dusze zmarłych. „Wilcosku, wilcosku, siądź z nami dziś do stołu” - namawiali gospodarze, krzycząc z oświetlonych świecami chat w głęboką noc. „Wróblęta ptasięta, chodźcie ku nam obiadować!” - zachęcały gospodynie.
Noc zaduszna
Resztki potraw z wigilijnego stołu posypane pokruszonym opłatkiem włościanie wynosili przed pasterką „pod las” i kładli przy pierwszym drzewie – dla duchów, aby je obłaskawić. Proszono przy tym śpiewnie, aby odeszły skąd przyszły i nie wracały prędzej niż za rok. W Polsce przed I wojną światową, Boże Narodzenie było mieszanką chrześcijaństwa z tradycją pogańską. Wszystkie wigilijne potrawy są postne właśnie dlatego, że dawniej były noszone na groby, a noc wigilijna była nocą zaduszną.
Za sprawą prastarych przesądów kolację wigilijną przygotowywano w ciszy, żeby nie płoszyć duchów czekających na swój doroczny posiłek. Zanim ktokolwiek z domowników usiadł, wymawiał formułkę przepraszającą duszę, która tam zaległa, po czym dmuchał ma siedzisko.
Ściśle przestrzegano zakazu rąbania drewna – „żeby ducha nie łozpłatać”, wylewania brudów i pomyj - „żebyż na potępieńca nie chlusnąć”, szycia – „aby jakiego czorta igłą nie śmignąć”, no i plucia.
Świąteczny czar par
Żeby nikt w rodziny w nadchodzącym roku nie umarł, wigilijną wieczerzę musiała jeść parzysta liczba osób. W chałupach nie było z tym problemu. Zapraszano parobka lub dziada spod kościoła i sprawa załatwiona. We dworach, gdzie preferowano spożywanie we własnym gronie, pożyczano sobie nawzajem szlachetnie urodzonych biesiadników, aby wyrównać stołowe rachunki.
Polską ciekawostką zaboru rosyjskiego był przesąd kultywowany po wsiach, by w czasie wigilii ani na chwilę nie odkładać łyżki. W razie potrzeby trzymano ją w zębach. Wszystkie zabory przestrzegały przesądu mówiącego, że kto w czasie wigilii odejdzie od stołu, choćby na moment, ten w ciągu roku zejdzie z tego świata. Przed pasterką nie wolno było sprzątać po kolacji. Wychodząc, zapraszano do stołu „wszelkiego ducha”, szeroko otwierając drzwi. Stąd właśnie wzięło się zawołanie „wszelki duch!” na widok niespodziewanych gości.
Co mieliśmy pod sufitem
W dawnej Polsce, obrosłej w gusła i przesądy - przez lata kultywowane również dla zachowania tożsamości i własnych tradycji - w kątach izb ustawiano bożonarodzeniowe snopki. Z jednej strony nawiązywały do betlejemskiej stajenki, z drugiej miały za zadanie wchłonąć dobre moce, aby po świętach służyły w gospodarstwie. Kręcono z nich np. powrósła do wiązania snopków w czasie przyszłych żniw, odganiające burze, gradobicia i inne nieszczęścia. Magiczne obrzędy wigilijne były odmienne w różnych częściach rozbiorowej Polski. Na Warmii i Mazurach wróżono ze źdźbeł siana wyciąganego spod obrusa. Na Mazowszu, gdzie żywa była tradycja „gadającego bydła”, posyłano do obory dzieci, żeby podsłuchały co mówią. Na Podlasiu na noc wigilijną wystawiano na środek izby ławę posypaną popiołem, żeby rankiem ze śladów odczytać kto spośród zmarłych na niej spał.
Ubieranie choinki, będące tradycją niemiecką, było w Polsce sprzed I wojny światowej znane, ale na wsiach praktykowane z umiarem, jako zwyczaj zaborcy. Długo jeszcze po wojnie królowały tu wieszane u powały zielone „wiechy”, czyli (np. na Podkarpaciu) czubki jodły i zrobione ze świerkowych gałęzi i kłączy jemioły wieńce zwane podłaźniczkami – również podwieszane pod sufitem.
Bombka z opóźnionym zapłonem
We dworach i pałacach, gdzie obyczaj strojenia bożonarodzeniowego drzewka przyjął się szybciej, długo ociągano się ze stosowaniem „pruskiego wynalazku” jakim były szklane bombki. Po odzyskaniu niepodległości używano wprawdzie patentowych bombek niemieckich, twardych, nie do zbicia, ale malowano na nich patriotyczne motywy – zwłaszcza orły. Wkrótce po tym jak w niepodległej Polsce zaczęto ubierać choinki, proboszczowie uświadomili polski lud, co do symboliki drzewka. Łańcuch miał więc być „jako ten wąż diabelski, który skusił Ewę”, bombki oznaczały zakazane owoce, a Gwiazda Betlejemska, robiona ze sreberek i wypchana watą, miała wskazywać drogę cnoty na nadchodzący rok. Ale polski lud dodał do kościelnych wytycznych swoje pogańskie co nieco w postaci orzechów przeznaczonych dla duchów i czerwieni jabłek, mającej odstraszać złe moce. Zgodnie z prastarymi wierzeniami, noc z 24 na 25 grudnia była „nocą początku”. To oznaczało, że zniewolona, potem niepodległa i nawet już pojałtańska Polska od rana wróżyła z wigilijnych zdarzeń na nadchodzący rok. Prowokowano nawet przyszłoroczne szczęście, wstając rano, nie marudząc i pilnując, aby dzieci śmiały się radośnie, a panny miały tylko zbożne myśli, bo to gwarantowało powodzenie.
Babę w domu krótko trzymać
Mimo niechętnych komentarzy nowych, polskich władz, dbających o to, aby rodacy niepodlegli nie podlegali zabobonom, w noc wigilijnego przesilenia palono na polach ogniska, aby mogli się przy nich ogrzać ci, którzy odeszli. Tradycyjnie też, zanim biesiadnicy zasiedli przy wigilijnym stole, szeptem odmawiali modlitwę za zmarłych. Jeśli komuś zdarzyło się podczas wieczerzy zboczyć myślami na niezbożne ścieżki, odstawiał sztućce i krzyżował palce pod stołem. Co ciekawe, jeszcze w czasie II RP, a nawet po II wojnie, na Podkarpaciu ściśle przestrzegano zasady, aby „babę w wigilię trzymać w domu”, żeby nie poszła na tak zwane chałupki, czyli do sąsiadów. Wierzono, że kobieta, która w dniu wigilii odwiedzi dom zanim zrobi to mężczyzna, sprowadzi złe moce. Zdarzało się, że taką wyzywano, wypędzano ze wsi i rzucano za nią cebulami, w przekonaniu, że w ten sposób odgania się od owiec i zagród „złego czorta”.
Uczty i bale
II RP, a zwłaszcza jaj elita, oczarowana możliwością brylowania, używania wolności i uwodzenia Europy polskim przepychem i wystawnością, zapraszała na wigilię zagranicznych krewnych, by móc z nimi balować przez całe święta, poprzez sylwestra i kawał karnawału. Niepodległość bardzo ostro pokazała podział polskiego społeczeństwa. Jedni w święta balowali, celebrowali uczty i rauty, a przed świętami długie, mocno zakrapiane towarzyskie „śledziki”, będące domeną dobrze sytuowanych mężczyzn. Inni, którym słoma wystawała z sukiennych buciorów zupełnie bez związku ze stajenką, rzucali cebulą w nieproszone baby, podwieszali podłaźniczki i nasłuchiwali nadchodzących duchów. „Bóg się rodził, moc truchlała, wieczerzała Polska cała”.