Po śmierci syna zrozpaczona pani Krystyna, jakby zapadła w letarg. Nie spała, otępiała chodziła z kąta w kąt. Przez mgłę pamięta nabożeństwo żałobne, kondukt, cmentarz. Dopiero kilka dni po pogrzebie zdołała zasnąć. Ale w środku nocy poczuła dotyk zimnych rąk.
Myślała, że to sen, jednak gdy się przebudziła, uczucie nie znikło. - Czułam na twarzy dwie dłonie leżące na policzkach. Głaskały mnie. Były niczym lód - wspomina Krystyna Sałata. - Zobaczyłam niewyraźną postać Leszka. Krzyknęłam: "Synku, to ty?!". Zerwałam się na równe nogi. Wtedy duch cofnął się, pokazując krwawe rany na głowie i powoli, jakby rozwiewał go wiatr, zniknął - dodaje.
Usiadła na wersalce i zaczęła się żarliwie modlić. Od razu pomyślała, że to znak. - W ten sposób syn chciał mi powiedzieć, że jego śmierć to nie zwykły wypadek, ale zbrodnia - mówi pani Krystyna.
Czeka na kolejne odwiedziny ducha. Może powie, kto jest mordercą...? Niektórzy sugerują, że Leszek zjeżdżał po poręczy i wtedy spadł. - Był zrównoważony i bardzo spokojny. Nie w głowie mu były szczeniackie popisy. Nie miał łatwego życia. Chciał je sobie ułożyć, ale nie wyszło mu w stałym związku. Trzy lata temu rozstał się z konkubiną, z którą miał dwójkę dzieci. Zamieszkał ze mną. Pomagał mi - opisuje matka.
W sprawie śmierci Leszka Sałaty prokuratura prowadzi śledztwo. - Sprawdzamy wszelkie okoliczności zdarzenia - mówi prokurator Jolanta Niewęgłowska. - Na tym etapie nic nie wskazuje, by do śmierci mężczyzny przyczyniły się osoby trzecie. Ale badamy każdą hipotezę - zapewnia.