To straszne! Nikt nie interesował się losem sparaliżowanej Władysławy B. (73 l.) i jej ciężko chorego męża Stanisława (75 l.) z Drawska Pomorskiego (woj. zachodniopomorskie). Nikt nie pukał do ich drzwi, by sprawdzić, czy czegoś nie potrzebują. Dopiero po dwóch tygodniach sąsiadka wezwała strażaków. Okazało się, że staruszkowie nie żyją... On leżał martwy na podłodze, ona na łóżku. Pan Stanisław zmarł pierwszy, na oczach zrozpaczonej żony. Potem odeszła ona. Bezradna, przykuta do łóżka, niemogąca liczyć na nikogo, skonała z głodu.
- Panie Boże, aż trudno to sobie wyobrazić! Przecież ona nie chodziła. Jak ta biedna istota musiała cierpieć w takiej potwornej samotności. Bez wody i jedzenia, patrząc na swojego martwego męża... - z trudem tłumiąc płacz mówi Jadwiga S. (66 l.), która mieszka dwa piętra wyżej. To właśnie ona wezwała strażaków.
Wcześniej nie zainteresowała się losem staruszków, przekonana, że syn zabrał ich do siebie. Ten jednak - jak ustaliła policja - przebywa za granicą i na razie nie ma z nim kontaktu.
Stanisław i Władysława B. przeżyli ze sobą w wielkiej miłości 50 lat. Niestety, w jesieni ich życia borykali się z chorobami. Najpierw ciężko zaniemogła pani Władysława. Nie była w stanie samodzielnie się poruszać. Jej maż Stanisław czule się opiekował ukochaną żoną. - Mówił, że nie odda jej do umieralni - opowiada Aleksandra Kowalska (71 l.), ich znajoma. - Byli bardzo biedni, a na dodatek on sam zaczął chorować i brakowało mu sił, by się Władzią opiekować.
Pan Stanisław zmagał się z nowotworem i niewydolnością układu krążenia. Według lekarza najprawdopodobniej zmarł na zawał. Później, konając w straszliwych cierpieniach, nie potrafiąc wezwać pomocy, odeszła pani Władysława.
Sąsiadka mieszkająca piętro wyżej jest w szoku, że przez dwa tygodnie mieszkała nad "grobem". - To prawdziwy koszmar! Cały czas się zastanawiam, czy nie mogliśmy w jakiś sposób pomóc. Ale ja naprawdę nic nie słyszałam - zapewnia.