Nikt się nie spodziewał takiej tragedii. Natalia Klamrowska (24 l.), mama czwórki słodkich maluchów, po południu krzątała się po obejściu, kiedy jej pociechy bawiły się w jednym pokoju. Ojca dzieci, z którym żyje w konkubinacie, nie było w tym czasie w domu. Biedna kobieta nawet nie podejrzewała, że w środku rozgrywa się dramat, którego już do końca życia nie zapomni.
- Tak je kochałam - mówi zdruzgotana kobieta, której w kilka chwil runęło całe życie. - Jak ja teraz dalej będę żyć? Bez nich...
Kobieta po tym, co wczoraj przeżyła, nie będzie już w stanie wrócić do rodzinnych czterech ścian. Pani Natalia, gdy tylko zorientowała się, że z jej dziećmi dzieje się coś strasznego, rzuciła się im na ratunek. Wyniosła je z wypełnionego dymem pokoju i usiłowała reanimować.
Chciałam je ratować, myślałam, że jeszcze żyją, że jeszcze się ruszają... - opowiada zrozpaczona matka.
Jak to się stało, że nikt nie zauważył śmiertelnego zagrożenia. Jak tłumaczy Paweł Frątczak (49 l.), rzecznik Państwowej Straży Pożarnej, ogień pojawił się w niewielkim pomieszczeniu i wypalił się, a płomienie zniknęły samoistnie z powodu braku tlenu. Zapaliła się wersalka, a dokładnie gąbka poliuretanowa, której toksyczne opary zabiły niczego niepodejrzewające maluchy. Bardzo możliwe, że ogień został zaprószony przez dzieci. Jednak o przyczynie tragedii specjaliści wypowiedzą się dopiero po przeprowadzeniu wielu ekspertyz.
Natalia Klamrowska trafiła do szpitala, ale po przebadaniu została zwolniona. Cudem rodzinnej tragedii uniknęła jej najstarsza córeczka Wiktoria. Mała feralnego popołudnia bawiła się w domu dziadków.