- Musiał mieć z nas niezły ubaw - mówią młode dziewczyny, które przychodziły do schroniska opiekować się zwierzętami. - Kiedy pytałyśmy dyrektora, co to za światełko mruga z boku, twierdził, że to czujnik ruchu - opowiadają. - Zorientowałyśmy się, że coś jest nie tak, gdy pan Jerzy zaczął komentować nasz wygląd. Ze szczegółami, które musiał poznać, widząc nas bez ubrania...
Wtedy wolontariuszki skontaktowały się z firmą montującą urządzenia elektroniczne w schronisku. Potwierdziła, że w pokoju jest kamera.
Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej w Słupsku. Ta jednak umorzyła śledztwo. Kierownik przedstawił bowiem śledczym notatkę służbową, w której informował pracowników o zamontowaniu kamery, i ostrzegł, że to pomieszczenie nie jest szatnią.
Wolontariuszki upierają się, że notatki nie widziały na oczy. - Nie miałyśmy pojęcia o kamerze - zaznaczają. - Gdybyśmy wiedziały, nie rozbierałybyśmy się tam do rosołu.
Choć prokuratura nie dopatrzyła się w jego postępowaniu znamion przestępstwa, dyrektor i tak stracił pracę. Okazało się, że przez jego niedopatrzenie w schronisku zginęło 80 psów. Ale to nie koniec kłopotów Jerzego S. Teraz sprawę zamierza mu założyć Państwowa Inspekcja Pracy.