Padał deszcz, było bardzo ślisko. Gdy ksiądz niczym rajdowiec wchodził w zakręt, złapał pobocze. Odbił na lewo i uderzył prosto w nadjeżdżającą mazdę. Potężny huk postawił na nogi całą wioskę. Ludzie zlecieli się, by zobaczyć, co się stało i oniemieli, gdy ujrzeli swojego księdza broczącego krwią. Wikary i obaj jego pasażerowie: Waldemar Kazula (42 l.) i Adam C. (48 l.) trafili do szpitala, podobnie jak podróżujący mazdą.
Przeczytaj koniecznie: Toruń: Proboszcz wyłudził 3 miliony i uciekł, a biskup doniósł do prokuratury
Najbardziej w kraksie ucierpiał jadący z wikarym Waldemar Kazula (42 l.), który zmarł w szpitalu w Białymstoku. Sławomir W. (38 l.) zarzekał się, że był trzeźwy, gdy spowodował wypadek. - Złapałem pobocze i trochę mnie rzuciło - mówi duchowny. - Jechałem z dopuszczalną szybkością. Nie wiem, jak doszło do czołowego zderzenia. Nie piłem alkoholu - twierdzi stanowczo, ale kłamie.
Księdzu pobrano krew do badania. Okazało się, że ma 3,17 promila alkoholu. Prokurator przedstawił mu już zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Ksiądz na razie uniknął pobytu za kratkami, bo wpłacił kaucję - 50 tysięcy złotych.
- Bóg go z tego rozliczy - mówi Małgorzata Kazula (42 l.), wdowa po zmarłym w kraksie mężczyźnie.