Ale nie ma takiego prawa, więc w Dzień Dziecka nasi politycy krzywdzili dzieci na potęgę. Marszałek Komorowski uwodził parlament dziecięcy w Sejmie, obiecując młodym, że postukają sobie laską (marszałkowską). A wszystko w świątyni politykierstwa na Wiejskiej, od której dziatwę trzymać trzeba jak najdalej, bo jeszcze czym złym przesiąknie. Donald Tusk to ostatnie wziął sobie do serca i uśmiechał się czule do dziecięctwa zebranego w Poniatowej, na świeżo wybudowanym boisku Orlik. I jak za czasów dawnych, młodzi dziękowali premierowi, że świetlaną przyszłość im buduje. A on miękkim gestem odganiał się od tego dziękczynienia jakby mówił: ależ nie potrza, dziatwo, nie potrza.
Tylko Lech Kaczyński inaczej. Prezydent na spotkanie polityczne w Trzebiatowie zabrał bliźniaków, Olka i Kubę Kaczyńskich. Bo pewnie o porzuceniu polityki myśli i niespodziankę dla młodych szykuje. Nową wersję "O dwóch takich, co ukradli księżyc".