– To były czasy komuny, o modlitwie, Bogu, życiu po życiu nie mówiło się, a tym bardziej o Ojcu Świętym. Owszem, wiedzieliśmy, że Polak został papieżem, ale na pierwszych stronach gazet o tym nie pisano – opowiada pani Helena. Miała 32 lata, była matką dwójki dzieci, pracowała w wojskowości, a tam unikało się niezręcznych tematów. Stosunek do religii? - Byłam raczej niewierząca. Ale miałam taką bardzo religijną koleżankę, która powiedziała mi, że papież odwiedzi Warszawę i warto pójść na plac Zwycięstwa.
Poszła z ciekawości. Chciała zobaczyć i usłyszeć człowieka, o którym prawie nic nie wiedziała. Do dziś pamięta jak stała na wiadukcie przy Trasie Łazienkowskiej, a papież przejeżdżał swoim słynnym Starem. – Ludzie krzyczeli, piszczeli, rzucali kwiaty, a ja nie mogłam się doczekać homilii – wspomina.
To była dla niej pierwsza msza po bardzo długiej przerwie. - Na placu były nieprzebrane tłumy i cisza jak makiem zasiał. Ludzie modlili się w skupieniu. To zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Potem papież zaczął mówić o historii, o Katyniu, o masowej zbrodni, o pamięci narodu, a ja miałam ciarki na plecach. A gdy wzywał Ducha Świętego, ja już byłam innym człowiekiem. Wstąpił we mnie ten Duch prowadzący do wiary i to było niesamowite uczucie. Otworzyłam swoje serce Chrystusowi...
Od tamtego dnia żyje z Bogiem w sercu i ta wiara ma kojącą moc. - Najbardziej potrzebowałam jej, kiedy w wypadku samochodowym zginął mój syn. Pozwoliła mi przetrwać, jakoś przeżyć tę stratę – mówi. Koleżanka, z która w 1979 roku poszła na papieska mszę, też już nie żyje. – Powoli wszyscy odchodzą. Ale wierzę, że gdzieś tam jest inny piękny świat, gdzie czeka na mnie mój Jan Paweł II.