Wiadomo, że w gospodarstwie wiejskim nie pracuje się od 7 do 15, więc nawet przed siódmą wieczorem rodzice Michałka mieli pełne ręce roboty. Mama zrywała maliny, tata pracował w przydomowym warsztacie. Michałek, jak co dnia, bawił się na podwórku. Ale w rezolutnym i ruchliwym maluszku obudziła się widocznie ciekawość świata, bo w pewnej chwili wsiadł na hulajnogę i ruszył przed siebie.
Marcin Hurko (34 l.) szybko zorientował się, że synka nie ma na podwórku. Pobiegł w stronę lasu, potem szukał pod domem i u sąsiadów, ale nigdzie go nie było. Wtedy zawiadomił policję. Wkrótce w okolicy zaroiło się od mundurów, bo oprócz pięćdziesięciu policjantów do akcji włączyli się strażacy i funkcjonariusze straży granicznej, wspomagani przez sąsiadów i znajomych rodziny.
- Teren był podmokły, istniało realne zagrożenie dla życia chłopca – mówi Anna Kamola z KWP w Lublinie. Na szczęście wszystko skończyło się szczęśliwie. Chłopca znaleźli czterej policjanci, którzy już po północy weszli w najbardziej gęsta część lasu. Malec siedział na ziemi wśród roślin, kilkaset metrów od drogi i prawie dwa kilometry od domu. Był bosy, wyziębiony, pogryziony przez komary i kleszcze. Trafił na obserwacje do chełmskiego szpitala, gdzie pod troskliwym okiem rodziców i sióstr przez całą środę odsypiał nocną eskapadę