Młody, wysportowany i szybki jak błyskawica duchowny bez trudu dorwał rabusiów i oddał ich w ręce stróżów prawa. Ksiądz Marcin wzrusza tylko ramionami, gdy ktoś pyta go o akcję z włamywaczami.
- Nic wielkiego - mówi skromnie. To zapalony piłkarz, który każdą wolną chwilę najchętniej spędzałby na boisku. - W życiu bym nie powiedział, że bieganie za piłką przyda mi się w taki sposób - mówi.
Kilka dni temu, tuż po godz. 10 w nocy z łóżka wyrwał go hałas włączonego alarmu, dobiegający z kościoła. W jednej chwili znalazł się na dworze, gdzie dostrzegł szybko oddalające się dwie sylwetki ludzkie. To byli właśnie włamywacze! Przez wyłamane okno zdążyli już wejść do wnętrza budynku, na szczęście wyjąca syrena alarmu nie dała im zrobić szkód. Teraz uciekali z miejsca przestępstwa.
- Dogoniłem kobietę i przekazałem ją panom z ochrony. Pobiegłem za mężczyzną - opowiada ks. Bielecki. Nie dodaje już, że to dzięki jego pomocy policji udało się dorwać też Mariusza T. Rabuś tłumaczył, że chciał zdobyć pieniądze na chleb.
- Chleb i coś do niego zawsze mogli przecież dostać na plebanii - mówi ks. dziekan Stanisław Dadas (55 l.), przełożony dzielnego duchownego. - Ale wikary nam się udał, no nie? - zmienia temat, uśmiechając się szeroko.