W komunistycznej Polsce Dzień Kobiet obchodzony był w taki sposób, że w zasadzie kobiety powinny się obrazić. Niestety, świadomość posiadanych albo nieposiadanych praw była w owym czasie wśród polskich kobiet bardzo niska. Widok chłopa piorącego kalesony budził w peerelowskiej kobiecie uczucie zażenowania. Mężczyzna, który gotował, o ile nie był kucharzem lub starym kawalerem, był zjawiskiem równie niesamowitym jak autobus przelatujący nad gmachem miejskiego komitetu.
Czasy powojenne umocniły w kobietach poczucie, że tylko pracując na dwóch etatach - w zakładzie pracy i zakładzie zwanym domem - dowiodą swojej przydatności dla społeczeństwa. Kiedy więc w jednym jedynym dniu w roku były wyręczane w robieniu zakupów albo zmywaniu, a w zakładzie pracy całkiem za darmo dostawały goździk i parę rajstop, czuły się naprawdę wyróżnione. A nawet docenione.
Wracały do domu po akademii ku swojej czci wycałowane po rękach przez męską dyrekcję, męską radę zakładową, męskie związki zawodowe i inne męskie organy, komórki i organizacje. Napadnięte w przedpokoju, gdzie niemal przemocą ściągano z nich płaszcze i odbierano zakupy: "Maniu, po co dzisiaj stałaś kochana w kolejkach, przecież dzisiaj święto kobiet!" - odbierały od domowników kolejne dowody pamięci, to znaczy tulipany lub goździki, ewentualnie krokusy w okleinie z krepiny. Oszołomione zasiadały do stołu, gdzie czekała już na nie zupka z proszku przyrządzona przez dzieci lub małżonka. Potem przemocą powstrzymywane były od prania, zmywania i innych zwyczajnych zajęć. Musiały siedzieć przed telewizorem i patrzeć na to, co już miały za sobą. Dziennik telewizyjny skrupulatnie zdawał bowiem relację z tego, że wszystkie zakłady pracy jak jeden mąż uczciły kobiety kwiatem i upominkiem, podziękowały za dobrze wykonaną pracę itd. W ten sposób budowniczowie socjalizmu mieli kobiety, ich prawa i potrzeby z głowy - na kolejny rok.
Po przeżyciu Dnia Kobiet matka Polka, której przyszło żyć w PRL-u, wstawała rano, robiła śniadanie, pakowała kanapki i szła do roboty. Albo jechała tramwajem, wisząc jak winogrono nad młodym robotnikiem, który jeszcze wczoraj gotów był ustąpić jej miejsca. Po pracy, gdzie wezwana do sekretariatu podpisywała "odbiór rajstop - par 1", robiła zakupy i wracała do domu. Czekało ją tam zaległe pranie. Na lodówce, w butelce po śmietanie dogorywał tulipan. Pan domu czekał, aż żona poda mu obiad. Schowany za gazetą, w której nie było już nic o kobietach.