Była dla nich całym światem, księżniczką, bez której nie wyobrażali sobie życia, ale teraz mogą ją już tylko odwiedzać na cmentarzu i zapalać znicze na małym grobie. Malwina N, zanosząc się płaczem, jeszcze w kaplicy przed pogrzebem tuliła białą trumienkę z ciałem swojej ukochanej córeczki. Ból rodziny dziecka próbował ukoić ksiądz kanonik Jerzy Gęszczak. - Jagódka jest już aniołkiem, jest świętą. Mogę was uspokoić, że Jagódka była gotowa do spotkania z Bogiem - mówił duchowny, wspominając, że dwa tygodnie wcześniej maleństwo zostało ochrzczone.
Po nabożeństwie kondukt ruszył na cmentarz. Do grobu trumienkę z ciałem Jagódki niósł jej tata. Po twarzy płynęły mu wielkie łzy. Mama dziewczynki omdlewała. Podtrzymywana przez bliskich, błagała: Jagódko, obudź się! Niestety...
Zobacz też: PO BURZACH: Zerwane linie energetyczne, zalane domy. Co nas czeka dziś?
Jak już pisaliśmy, koszmar wydarzył się w niedzielne popołudnie. Malwina N. jechała z córeczką do Głuponi pod Nowym Tomyślem, gdzie mieszka razem z mężem i teściami. Do celu miała zaledwie dwa kilometry, kiedy niebo przykryły granatowe chmury, zerwała się wichura. Wiatr łamał grube konary i przenosił, jakby to były patyczki. W samym centrum pogodowego koszmaru, na drodze, przy której stały topole, znalazła się Malwina N. z Jagódką, która podróżowała w foteliku przypiętym do siedzenia obok kierowcy. Konar złamanego drzewa w pewnym momencie runął na auto. Przebił przednią szybę samochodu. Zmiażdżył maleńką Jagódkę.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail