Podlaskie: Edek spłonął na moich oczach

2010-02-09 22:20

Stanisław Brecht (55 l.) znał Edwarda Klimacha (31 l.) od lat. - Edek był dla mnie jak syn - mówi mężczyzna przez ściśnięte z rozpaczy gardło. Pan Stanisław nie może sobie wybaczyć, że nie zdołał wyciągnąć przyjaciela ze swojego płonącego domu. A przecież ten przyszedł do niego, by pocieszyć w smutku.

Edward Klimach często odwiedzał swojego starszego sąsiada i przyjaciela z Rakówka (woj. podlaskie), Stanisława Brechta. Tak było również feralnego wieczoru. Mężczyźni, jak to mieli w zwyczaju, pili alkohol i rozmawiali o swych życiowych zmartwieniach. - W październiku zmarła moja żona, Bogusia (46 l.) i wciąż ciężko mi się pozbierać - tłumaczy smutno 55-latek.

Patrz też: Już nigdy nie będę bawił się zapałkami

Kiedy Edek z uwagą słuchał żalów załamanego po śmierci żony przyjaciela, w sąsiednim pokoju wybuchł nagle pożar. Być może powodem była iskra z pieca, a może pozostawiony przez mężczyn niedopałek papierosa. Obaj rzucili się, by gasić, ale ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Ubranie na Edku zajęło się w jednej chwili.

Gospodarz próbował go gasić, ale bezskutecznie. Ledwie sam zdołał wybiec z płonącego wnętrza. Na ratunek dla jego młodszego przyjaciela było już za późno. - To była pochodnia! Nie dałem rady go uratować - relacjonuje wstrząśnięty 55-latek. Potworna śmierć Edwarda w płomieniach była tak-że olbrzymim ciosem dla jego matki Mirosławy (61 l.). - Poszedł tylko w gości i już do mnie nie wrócił - mówi drżącym głosem załamana matka, szukając pocieszenia w ramionach drugiego syna Bernarda (27 l.) i córki Ewy Wolińskiej (36 l.): - Zaopiekujemy się tobą, mamo - zapewnia zgodnie rodzeństwo.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki