Dieken był jednym z wielu, wielu Niemców, którzy nie poczuwali się do dokonanych zbrodni, bo – taka była linia ich obrony – „wykonywali tylko rozkazy”. – Zbiór Diekena udało się nabyć na własność w ramach szeroko zakrojonego programu archiwalnego, prowadzonego przez oddział Instytutu Pileckiego w Berlinie. Obejmuje on zarówno kwerendy i masową digitalizację zbiorów niemieckich archiwów państwowych oraz krajowych, jak i monitoring rynku obrotu archiwaliami prywatnymi. Dzięki stałej obecności Instytutu Pileckiego w Niemczech zbiór Diekena będzie służyć badaniom historycznym i działalności edukacyjnej – podkreśla Grzegorz Mazurowski, rzecznik Instytutu Pileckiego.
Niemiecki nazista Eilert Dieken, komendant posterunku żandarmerii w Łańcucie, dowodził pacyfikacją w Markowej. Osobiście wydał rozkaz rozstrzelania Józefa i Wiktorii Ulmów, ich sześciorga dzieci oraz ośmiorga ukrywanych Żydów. Nigdy nie stanął przed sądem. Po wojnie wrócił w rodzinne strony, zamieszkał w Esens nad Morzem Północnym i pracował w policji zachodnioniemieckiej. Zmarł w 1960 roku. W archiwum są m.in. dokumenty z postępowań denazyfikacyjnych prowadzonych wobec Diekena z lat 1946 i 1949. Już pierwsze z nich, prowadzone przez komisję aliancką, zakończyło się stwierdzeniem „braku przeciwwskazań do służby w policji”. Świadectwo zatrudnienia z 1950 r. potwierdza dożywotni status urzędnika państwowego przyznany mu w roku 1933!
Józef i Wiktoria Ulmowie mieszkali w 4,5-tys. wsi. Prawdopodobnie pod koniec 1942 r. Ulmowie dali schronienie ośmiorgu Żydom: Saulowi Goldmanowi i jego czterem synom, dwóm córkom oraz wnuczce Chaima Goldmana z Markowej – Lei (Layce) Didner z córką o nieznanym imieniu i Geni (Gołdzie) Grünfeld. Na Ulmów doniósł prawdopodobnie Włodzimierz Leś, granatowy policjant z Łańcuta. Ok. piątej nad ranem 24 III 1944 r. przed ich dom przybyło pięciu niemieckich żandarmów oraz kilku granatowych policjantów. Najpierw zamordowano Żydów, potem Józefa i Wiktorię, która była w 7. miesiącu ciąży. Następnie Dieken rozkazał zabić dzieci. Były to: Stanisława (ur. 18 lipca 1936 - 8 lat), Barbara (ur. 6 października 1937 - 7 lat), Władysław (ur. 5 grudnia 1938 - 5 lat), Franciszek (ur. 3 kwietnia 1940 - 4 lata), Antoni (ur. 6 czerwca 1941 - 3 lata) i Maria (ur. 16 września 1942 - półtora roku). Zabijali niemieccy żandarmi, policjanci granatowi byli obstawą. Potem zaczął się rabunek…
Po wojnie więcej zbrodniarzy hitlerowskich uniknęło kary niż stanęło przed sądem. Jak informował w roku 2018 niemiecki portal Deutsche Welle liczbę ofiar niemieckiego nazizmu (bez zabitych podczas bezpośrednich działań wojennych) szacuje się na około 13 milionów. Za bezpośrednich sprawców zbrodni uważa się 200 tys. osób.
„Niemiecka prokuratura wdrożyła postępowanie przeciwko 87 tys. podejrzanych. Przygniatająca większość – niemal 80 tys. z nich, nigdy nie została skazana” – podał wówczas niemiecki historyk Wolf Kaiser, współautor książki „Amnestia, wyparcie ze świadomości, ukaranie” zawierającej deprymujący bilans sądowych rozliczeń. Do roku 1982, gdy po raz pierwszy sporządzono bilans rozliczeń ze zbrodniarzami wojennymi, 6456 otrzymało wyroki skazujące. Jednak tylko 182 skazanych dostało najwyższy wymiar kary – dożywocie. W 2018 r. liczba skazanych wzrosła do ok. 7 tys. Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów ma nie tylko upamiętnić ich poświęcenie, ale także nagłośnić fakt, że tylko w okupowanej Polsce (a także na zajętych przez Niemców terenach Sowieckich) za jakąkolwiek pomoc udzielaną Żydom była tylko jedna kara: śmierci.