"El ministro" nie chciał jednak płacić za pobyt w luksusowym kurorcie, wolał, żebyśmy za niego zapłacili my wszyscy. Bo formalnie był to wyjazd służbowy.
W kraju jak nie deszcz, to mżawka, a do tego powódź. W tym czasie Twardowski gościł przez pięć dni w gorącym Cuncan na międzynarodowej konferencji "Milenijne cele rozwoju: wkład medycyny rodzinnej". Zapytaliśmy w resorcie zdrowie, co tam robił. Wygłosił jakiś ważny referat, brał udział w pracach komisji? Okazało się, że minister nie zabierał głosu. Nie dlatego, że nie mówi po hiszpańsku i włada zbyt słabo angielskim. Resort zdrowia tłumaczy, że wiceminister zgłosił udział w konferencji, kiedy lista mówców była już zamknięta. Nie zdążył więc, niestety, załapać się na żadne wystąpienie.
Brał za to udział w "szeregu nieformalnych rozmów" - informuje ministerstwo. Sądząc po budzącej zazdrość opaleniźnie "el ministro", musiały się one chyba odbywać na piaszczystych plażach nad turkusowymi wodami Morza Karaibskiego słynącego z raf koralowych i spokojnych lagun.
Zapytaliśmy oczywiście o koszty podróży "el ministro" i towarzyszącego mu urzędnika. Okazuje się, że koszt przelotu i pobytu ich obu wyniósł 24 400 zł. Ciężka praca jest szkodliwa i czasami trzeba odpocząć. Tylko czy urzędnicy koniecznie muszą opalać się za nasze pieniądze?