"Politycy od początku reformy obniżenia wieku szkolnego udowadniają, że nie chodzi w niej o nic innego, jak tylko o oszczędność. Dziecko rok wcześniej wysłane do szkoły ma rok szybciej zdobyć status podatnika i ruszyć na ratunek tonącego ZUS-u oraz czarnej dziury budżetowej. Gdyby komuś z ministerstwa edukacji zależało na dobru dzieci, to zamiast inwestować miliony z podatków na kampanie reklamowe, spoty w telewizji i ulotki rozdawane nawet podróżnym w pociągach, zająłby się przygotowywaniem szkół.
A na tym polu jest niestety bardzo dużo do zrobienia. Polska szkoła w wielu miejscowościach jest dziś jak skansen PRL-u: te same meble, ta sama infrastruktura, tylko 30 lat starsza. Czasy się zmieniły, więc zamiast stołówki szkolnej jest zimne jedzenie ze styropianowych tacek z cateringu, a w dawno opuszczonym pokoju lekarskim stworzono oddział dla pięciolatków.
PRZECZYTAJ: Milion podpisów trafiło do kosza. Nie możemy decydować o naszych dzieciach?
W polskiej szkole, jak za minionych lat, luksusem jest rolka papieru toaletowego, którą jak skarb zamyka się na klucz. W dzisiejszej polskiej szkole to, co nowe zostało zwykle ufundowane z kieszeni rodziców, bo szkoły są zwyczajnie zbyt biedne, by stać je było choćby na podstawowe remonty. Rodzice już dawno zorientowali się, że nikt poza nimi nie będzie dbał o dobro najmłodszych. Gdyby było inaczej, ministerstwo zamiast bawić się w kolorowanie rzeczywistości, zaczęłoby tworzyć standardy opieki nad najmłodszymi, takie jak na zachodzie Europy. Przeznaczyło by odpowiednie pieniądze: na świetlice, na transport, na rozbudowę szkół.
Niestety, od pięciu lat mamy do czynienia jedynie z propagandą sukcesu. Doszło do tego, że w ministerialnych spotach ekspert MEN zachęca: Nie zastanawiaj się! Poślij sześciolatka do szkoły! Mimo tych zaklinań, rodzice nie wyłączyli mózgów, i zdecydowana większość postanowiła nie wysłać młodszych dzieci do nieprzygotowanych szkół, na nierówną rywalizację z siedmiolatkami. To rodzice wiedzą najlepiej, co jest dobre dla dzieci. Już się zorientowali, że propagandowe ulotki zwyczajnie kłamią, bo nowy program, rzekomo przystosowany dla sześciolatków, łamie prawo dziecka do naturalnego rozwoju. Już dawno się zorientowali, że hasła o wyrównywaniu szans mają się nijak do rzeczywistości, bo najbardziej poszkodowane będą dzieci z biednych regionów. Ich nie będzie stać na korepetycje, ani na miejsce w drogich prywatnych szkołach, gdzie wspaniałe warunki zamortyzują skutki fatalnej reformy.
ZOBACZ TEŻ: To straszne słowo "referendum". Politycy przed nim drżą
Już w piątek posłowie będą głosować nad obywatelskim wnioskiem o referendum ,,Ratuj Maluchy i starsze dzieci też''. Co Sejm odpowie milionowi rodziców, którzy dziś proszą: chcemy mieć wybór w sprawie edukacji naszych dzieci? Jak zagłosują ci wszyscy, którzy podczas kampanii wyborczej zapewniali „Jesteśmy po stronie obywateli”? Co zrobi koalicyjny PSL, który długo zastanawia się nad swoim stanowiskiem w tej sprawie. Czy posłowie będą się kierować dyscypliną partyjną czy dobrem dzieci? Już w piątek okaże się, czy posłowie są przedstawicielami obywateli, czy też operatorami przycisków do głosowania."
Karolina Elbanowska Prezes Fundacji Rzecznik Praw Rodziców