Świadkowie przerażającego wypadku na moment stanęli jak wryci. Potem rzucili się, by ratować dziecko. W wózeczku, który pchał przed sobą mężczyzna, była jego dwumiesięczna córeczka - Marcelinka. Maleństwu jednak nic się nie stało. Całą siłę uderzenia przyjął na siebie ojciec... Potężny konar dosłownie zgniótł mu czaszkę. Na ratunek nie było szans.
- To był straszny widok. Kiedy podbiegłem, męż-czyzna już nie żył. Ja zająłem się jego córką - mówi jeden ze świadków Wojciech Kossakowski.
Trasę przez park pan Marian z córeczką przemierzali codziennie. Mężczyzna opiekował się dzieckiem, a jego żona pracowała w nowo otwartym zakładzie fryzjerskim. Ojciec przywoził Marcelinkę mamie na karmienie piersią...
Tego dnia mężczyzna szedł nawet szybciej niż zwykle. Głodne dziecko kwiliło, a mróz i przenikliwy wiatr dawały się we znaki. Dlaczego Marian C. nagle zatrzymał się przy drzewie? Czy to przez niepokojący trzask nad głową? A może chciał wykorzystać gruby pień - naturalną ochronę przed wiatrem, by stanąć i poprawić coś przy dziecku? Tego się już nie dowiemy. Świadkowie widzieli jedynie wielki 10-metrowy konar, który spada na głowę mężczyzny. Szybko wezwano pomoc. Po kilku minutach na miejsce przyjechali strażacy. Żeby wydobyć zmasakrowane zwłoki ojca, musieli pociąć konar piłami.
Według wstępnych ustaleń policji, gigantyczna gałąź ułamała się i spadła na człowieka, bo drzewo było spróchniałe.
- Sprawą zajęła się już prokuratura. Śledczy ustalą, dlaczego konar nie zostały w porę odcięty i kto zaniedbując swoje obowiązki, przyczynił się do tej strasznej tragedii - powiedziała nam mł. asp. Monika Bekulard z policji w Ełku.