Ten dramatyczny gest uczynił dlatego, że nie mógł znieść upokorzenia, jakie szykowali mu bezduszni urzędnicy. Wybrał najstraszliwszy sposób na samobójstwo - dokonał samospalenia.
Kiedy po 21 latach służby w dywizjonie rakietowym pan Janusz odszedł na emeryturę, nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Posypało mu się wszystko - najpierw zostawiła go żona, potem popadł w straszliwe długi, które zżerały jego niewielką - 1300 zł - emeryturę.
Był za dumny
Choć na jedzenie nie zostawało mu nic, nie potrafił zniżyć się do tego, aby prosić przyjaciół o pożyczkę. Uznał, że lepiej już przestać płacić czynsz. - Nikt z nas nie wiedział o jego kłopotach. Był za dumny, by komukolwiek się żalić - opowiada "Super Expressowi" jego przyjaciel Lesław Marek (63 l.).
Ta duma wpędziła pana Janusza w jeszcze większe kłopoty. Bo zadłużenie w Wojskowej Agencji Mieszkaniowej wzrosło mu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Mężczyzna wysyłał wnioski do WAM-u, aby pozwolili mu rozłożyć dług na raty. Nieczuli urzędnicy uznali jednak, że mężczyzna ma się wynosić z mieszkania.
Tego dla pana Janusza było już za wiele. W jego znękanej problemami głowie zrodził się straszliwy plan. W piątek - miało wtedy dojść do eksmisji - wstał wcześnie, dokładnie się ogolił, ubrał odświętne i poszedł odwiedzić przyjaciela Lesława. Przekazał mu list i pouczył, żeby nie otwierał go przed wieczorem. Przyjaciel przyjął kopertę, nie wiedząc, że to pożegnanie samobójcy. - Boże, dlaczego tam nie zajrzałem... - łamiącym się głosem mówi dziś mężczyzna.
Płonął jak pochodnia
Kilkadziesiąt minut później do drzwi pana Janusza zapukali pracownicy gazowni, żeby zdemontować liczniki. Zastali gospodarza siedzącego spokojnie w fotelu. Mężczyzna na ich widok bez słowa odkręcił butelkę z rozpuszczalnikiem, wylał ją sobie na głowę i na oczach zszokowanych mężczyzn podpalił się. Szalejące płomienie momentalnie ogarnęły całe jego ciało, trawiąc klatkę piersiową, policzki, włosy. Wyjąc dziko pan Janusz wybiegł na klatkę schodową. Z oczodołów buchały mu płomienie...
Gdy po chwili sąsiedzi ugasili desperata, całe jego ciało pokryte było czarnymi i czerwonymi strupami. Miał poważnie poparzone 90 proc. powierzchni ciała. Choć zakrawa to na cud, wciąż żył. Trafił do szpitala, gdzie lekarze walczyli o jego życie. Niestety, wczoraj rano pan Janusz poddał się i wydał ostatnie tchnienie.