Pani Ewa nie miała dokąd pójść. Spakowała więc najpotrzebniejsze rzeczy do reklamówki i schroniła się w miejskim szalecie. Pracuje tutaj od lat, ale nigdy nie spodziewała się, że będzie musiała nocować.
- Oto moje nowe mieszkanie - mówi wyrzucona, rozciągając śpiwór na podłodze szaletu. Zapach może i nie jest najwspanialszy, ale przynajmniej ma dach nad głową. Poza tym przez lata pracy zdążyła się już trochę przyzwyczaić.
Patrz też: Warszwa, Praga Północ: Dziewczynki podpaliły plac zabaw
Pani Ewa nie ukrywa, że ma żal do szwagra. - Mieszkałam z jego bratem przez dwadzieścia lat. Kochaliśmy się. I to było ważniejsze od papierka potwierdzającego naszą miłość - opowiada. - Opiekowałam się nim, bo był schorowany. A teraz po jego śmierci okazało się, że nie mam żadnych praw. Jestem po prostu obca - mówi zapłakana.
Ryszard S. nie ma jednak wyrzutów sumienia. Nie wzrusza go los wyrzuconej kobiety.
- Ona nawet tutaj nie jest zameldowana. Prawdą jest, że mieszkała tutaj ponad dwadzieścia lat i żyła z bratem, ale właścicielem mieszkania jestem ja i koniec - mówi. Pani Ewie pozostało tylko zwrócić się do pomocy społecznej. W szalecie przecież nie może mieszkać wiecznie.