Ale wyobraźmy sobie tę samą sytuację i sprzedawczynię, która mówi, że dziś nie ma jajek... Ale żebym zostawił 4,50 zł, to ona się postara, żeby były w najbliższym czasie. Albo żebym zostawił 450 zł na 1000 jajek, które zjem z rodziną w dowolnym dla sprzedawcy terminie, czyli w bliżej nieokreślonym czasie. Gdybym się zgodził na taką propozycję, to powiedzielibyście o mnie prosto: frajer.
To co powiedzieć o premierze dużego państwa, który po jednym telefonie od sprytnego sprzedawcy marzeń z USA zgadza się wysłać na wojnę dodatkowych 600 (a w rezerwie trzymać jeszcze 400) żołnierzy? Za wszystko zapłaci, mając jedynie zapewnienie, że ten sprzedawca może kiedyś zorganizuje mu obóz treningowy dla jego żołnierzy, a jak będzie budował strefę bezpieczeństwa i wygody światowej, to też pana premiera z jego ludźmi do niej wciągnie. Kiedyś. No jak takiego nazwać? Bo mnie, kupującego jajka dostarczane przez sprzedawcę w dowolnym terminie, nazwalibyście frajerem.