"Super Express": - W Czechach, głosami będących w opozycji socjalistów i komunistów, jak również czterech posłów koalicyjnych, obalono rząd premiera Mirka Topolanka. Co się stało, że Czesi złamali tradycję nieodwoływania rządów? I to w tak ważnym momencie, kiedy przewodzicie Unii Europejskiej?
Miroslav Karas: - Była to już piąta próba ze strony socjaldemokratów, którzy w parlamencie są popierani przez komunistów. Razem w 200-osobowym parlamencie mają 97 głosów. Teraz udało im się, gdyż rządzącej koalicji zabrakło zaledwie kilku głosów do większości. Ale wewnątrzpartyjne spory w Partii Obywatelskiej Topolanka i w drugim ugrupowaniu koalicji, czyli Partii Zielonych, sprawiły, że czterech posłów opuściło własne partie i głosowało przeciwko rządowi. Opozycja z tego skorzystała.
- Jaki jest scenariusz na ratowanie sytuacji?
- Wbrew pozorom możliwości jest sporo. Głównym graczem jest teraz prezydent Vaclav Klaus. Nie wiadomo jednak, co zrobi. Dopóki premier Topolanek nie złoży mu dymisji - co ma się stać dziś - nie chciałbym komentować sprawy. W tej chwili Topolanek ogranicza pole manewru Klausa. Premier powiedział bowiem, że po pierwsze, liczy na to, że jemu będzie powierzone tworzenie nowego gabinetu. Po drugie, nie zgodzi się na to, czego chce opozycja, która go obaliła, żeby utworzyć tymczasowy rząd, wpuszczając do niego urzędników i technokratów. Równocześnie nie zamierza zabiegać o poparcie u komunistów. Przede wszystkim nie uważa ich za partnerów, a ponadto byłby to pierwszy przypadek od 1989 roku, kiedy weszliby do koalicji rządzącej. Topolanek stwierdził również, że jego partia nie poprze żadnego innego gabinetu. W tej chwili tworzy to sytuację patową.
- W Czechach - tak jak w Polsce - prezydent i premier są skonfliktowani. Czy to komplikuje dodatkowo sytuację, czy osobiste animozje mają na nią wpływ?
- To prawda, prezydent Klaus jest znany z tego, że nie jest zwolennikiem premiera Topolanka. Dodatkowo, ta niechęć rośnie z dnia na dzień, jej kulminacją był niedawny kongres Partii Obywatelskiej Topolanka, której założycielem jest Klaus. Prezydent przyszedł tam na kilka minut i z nikim się nie spotykał. To potwierdza animozje między tymi dwoma politykami.
Bardzo ciekawe jest to, co powiedział Topolanek 24 godziny przed obaleniem swojego rządu, kiedy w pewnym sensie groził, że właściwie przyszła pora na to, aby zbadać, czy wybory prezydenckie nie były zmanipulowane. Tym samym Topolanek wrócił do bardzo dużego skandalu, który wstrząsnął Czechami rok temu.
- Jak ta sytuacja wpłynie na czeską prezydencję w UE? Czy Francja, która już wcześniej krytykowała Czechy, może postarać się odebrać wam przewodnictwo w Unii?
- Wydaje mi się, że Francja krytykowałaby każdy kraj, który objąłby po niej prezydencję w UE. Oczywiście sytuacja, kiedy w kraju przewodniczącym akurat Unii upada rząd, nie jest dobra. Na pewno osłabia to pozycję Topolanka. Pytanie brzmi, na ile przedstawiciele dużych krajów - zwłaszcza Francji - będą chcieli z nim rozmawiać jak z partnerem. Kraje te twierdzą bowiem, że już najwyższa pora zmienić zasadę półrocznej prezydencji, bowiem grozi ona niestabilnością, i proponują, aby wprowadzić funkcję prezydenta Europy z dłuższym mandatem. Może wydarzenia w Czechach będą do tego pretekstem. Ale co się tyczy samej prezydentury, nie obawiam się, że grozi to - jak prorokujecie w Polsce - chaosem i że Francja chce zająć miejsce Czech. Przecież nasza opozycja od razu powiedziała, że pozwoli dokończyć prezydencję temu rządowi. To też pozwala przewidywać, że Topolanek pozostanie premierem. Tak czy inaczej, pozycja Czech uległa osłabieniu i ma to niewątpliwie wpływ na sytuację w całej Unii. Nie powinno mieć jednak wpływu na konkretne działania w ramach naszego przewodnictwa w UE.
- Czy obecna sytuacja w Czechach może osłabić nasz region?
- Oczywiście może to na Zachodzie wzbudzić przekonanie - które już zresztą w uśpionej postaci istnieje - o niestabilności nowych członków Unii. Teraz patrzymy na to z punktu widzenia dnia "po". Ale sprawa się wykrystalizuje za tydzień lub dwa tygodnie - po szczycie UE i po wizycie Baracka Obamy w Pradze. W tej chwili jest to bardziej kwestia wstydu niż chaosu. W Czechach dzisiaj wszyscy czują się głupio. Czesi obudzili się z politycznym kacem. To stało się pierwszy raz w powojennej historii Czech. Moim zdaniem opozycja mogła z obalaniem rządu zaczekać. Ale może się okazać, że za takie niezbyt poważne zachowanie zostanie ukarana w czasie najbliższych wyborów.
Miroslav Karas
Korespondent czeskiej telewizji w Polsce