FRYZJER Sławomir Koluch: To ja STRZYGŁEM Lecha Kaczyńskiego

2012-04-11 5:00

Bywalcy salonu fryzjerskiego wśród blokowisk na warszawskim Żoliborzu nawet nie przypuszczają, kogo strzygł właściciel zakładu. Sławomir Koluch (40 l.) nie rozgłasza bowiem tego i nie chełpi się tym, że całe lata dbał o głowę Lecha Kaczyńskiego (†61 l.). Zdjęcie z autografem pary prezydenckiej i wspomnienia z tych krótkich, wspaniałych chwil pan Sławomir zachowuje dla siebie. Do końca życia nie zapomni np. tego, że z powodu jego nieuleczalnie chorej córeczki prezydent nie mógł spać.

Sławomir Koluch nie gwiazdorzy. Pracuje od 18. roku życia, od rana do wieczora. Przed czterdziestką dorobił się własnego zakładu, ma żonę, dwójkę dzieci i tłum klientów. Wśród nich był prezydent Lech Kaczyński. Jak zostać fryzjerem prezydenta? Po prostu, z polecenia. Zdarzyło się, że Lech Kaczyński został tak źle ostrzyżony, że interweniowała pani Maria Kaczyńska. Rozpytała oficerów BOR o dobrego fryzjera. Ci wskazali na trzech - m.in. na pana Sławka.

Minister na próbę

Na początku września 2006 r. pan Sławek odebrał telefon. - Czy chciałby pan ostrzyc pana prezydenta - usłyszał. Pomyślał, że to żart. Za kilka dni telefon zadzwonił ponownie. Rozmowa była już konkretniejsza. W umówiony dzień przyjechał po niego samochód z pałacu. - Nie spotkałem się jednak z prezydentem - wspomina pan Sławek. Zaprowadzono go do ministra Macieja Łopińskiego (65 l.). To jego miał ostrzyc na próbę. Wypadło dobrze, bo za kilka dni poproszono go już do prezydenta. Od tej pory strzygł go tak co dwa tygodnie.

Strzyżenie pod nadzorem

Na początku odbywało się to w asyście BOR. Stał przecież nad głową państwa z brzytwą w ręku. Z czasem prezydent nalegał na ochronę, żeby została za drzwiami. Pan Sławek strzygł prezydenta przez cztery i pół roku. Najczęściej w weekend, późnym wieczorem.

Czasem wizyty w pałacu przeciągały się do północy. - Rozmawialiśmy z prezydentem, żartowaliśmy. Ale nie o polityce. "O tym to z moim bratem proszę rozmawiać" - pouczał mnie, gdy schodziło na politykę. Mówiliśmy więc o Żoliborzu, o aptece na rogu, o tym, że brat Jarosław nie powinien tak wysoko podgalać baków - wspomina.

Kaczyński nie mógł spać

- Pewnego dnia rozmowa nie kleiła się, miałem zły dzień i nie chciałem mówić prezydentowi o swoim problemie. "Wiem, że ma pan chore dziecko. Czy to jest pana problem?" - zapytał. Pokazałem więc zdjęcia Zuzi. Kilka tygodni później dowiedziałem się, że pan prezydent bardzo to przeżył. "Nie spał przez całą noc. Przeżywał chorobę pana córki" - mówiła mu pani Marylka. Od tamtej pory pan prezydent zawsze pytał o Zuzię. Raz powiedział, żebym się nie martwił, bo on przeczytał, że naukowcy odkryli nową metodę leczenia. Dodał mi tym wiele otuchy. Również pani prezydentowa bardzo interesowała się operacją córeczki w Stanach. Ale ani prezydent, ani prezydentowa nie robili tego na pokaz. Starali się pomóc po cichu, bardzo dyskretnie - mówi pan Sławek. Nikt też nie wie, że później po operacji Zuzi amerykańska klinika zoperowała kilkanaścioro dzieci z Polski z podobnymi wadami.

Z tamtych czasów zostało mu zdjęcie z autografem, żółta kaczuszka od pani prezydentowej. I słowa Lecha Kaczyńskiego, które do dziś ma w głowie: "Pan się nie martwi, będzie dobrze".

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki