- Zawsze marzyłam o burzy loków - opowiada Dominika Jurga. Dlatego wybrała się do zakładu fryzjerskiego, by to marzenie zrealizować.
Gdy usiadła na fotelu, nic nie zapowiadało tragedii. Raz dwa fryzjerki nakręciły wałki na włosy. Nałożyły specjalny płyn. Jednak po zdjęciu wałków coś było nie tak. - To trzeba powtórzyć - szybko zawyrokowała Stanisława P., właścicielka zakładu. Po drugiej tego samego dnia trwałej na głowie dziewczyny zrobiło się coś przypominającego sfilcowane dredy.
W domu Dominika o mało nie zemdlała z przerażenia. Wyglądała jak rażony prądem baranek!
Jej gęste włosy zamieniły się w spalone siano, na dodatek wypadały garściami. - Musiałam maksymalnie skrócić włosy. Teraz ludziom pokazuję się tylko w czapeczce - opowiada Dominika.
Wybrała się do właścicielki zakładu fryzjerskiego.
- Poprosiłam, by podpisała mi pismo, że zwróci mi pieniądze za regenerację włosów - mówi. Stanisława P. zgodziła się i wypłaciła 350 złotych. Niestety, ta kwota nie satysfakcjonuje oszpeconej klientki. Dominika Jurga musi bowiem poddawać swoje zniszczone włosy częstym i kosztownym zabiegom regeneracyjnym. Właścicielka zakładu fryzjerskiego domaga się, by Dominika Jurga dostarczyła "wiarygodną dokumentację lekarską, oceniającą stan włosów natychmiast po usłudze w zakładzie fryzjerskim". Wszystko zmierza ku temu, że sprawą nieszczęsnej trwałej będzie musiał zająć się wysoki sąd.