GAJ: Roman G. zabił wujka i babcię żony

2013-02-12 6:00

W malowniczym Gaju pod Wyszkowem nikt nie może uwierzyć w to, że ta zbrodnia wydarzyła się naprawdę. 80-letnia Stanisława R. i jej syn Sylwester (+42 l.) zostali zamordowani we własnym domu przez męża jej wnuczki. Roman G. (26 l.) do wszystkiego się przyznał. Z domu zamordowanych zginęły pieniądze i to prawdopodobnie dla nich morderca bestialsko zabił swoje ofiary.

Tragedia, o której mówi cała niewielka miejscowość Gaj w gminie Zabrodzie pod Wyszkowem, wydarzyła się w piątek w stojącym niemal w centrum wsi domu. Wezwana po południu przez rodzinę policja odkryła tam zwłoki Stanisławy R. (+80 l.) i jej upośledzonego syna Sylwestra (+42 l.). Zmasakrowane i zakrwawione ciała leżały na podłodze i przybyli na miejsce lekarze pogotowia mogli jedynie potwierdzić zgon. Wstępne oględziny wskazywały, że oboje zginęli od ciosów tępym narzędziem w głowę.

Policjanci z Wyszkowa od razu zajęli się przesłuchiwaniem rodziny, która mieszka w tym samym gospodarstwie - drugiego syna zamordowanej kobiety, jego żony - mieszkających w drugiej części domu z trójką dzieci - oraz ich córki Anety, która z półtoraroczną córeczką i mężem Romanem G. (26 l.) zajmowali sąsiedni budynek. I właśnie na niego padły podejrzenia śledczych. Mężczyzny nie było w domu, pojechał na nocną zmianę do pracy w ochronie. - Został zatrzymany przed północą w Warszawie - mówi post. Marta Gierlicka, oficer prasowy policji w Wyszkowie. Roman G. nie kluczył, nie protestował i od razu przyznał się do popełnienia zbrodni. Usłyszał już zarzut podwójnego zabójstwa i trafił do aresztu, gdzie spędzi co najmniej trzy najbliższe miesiące. To jednak nie koniec śledztwa. - Prowadzimy czynności w celu ustalenia, czy mężczyzna działał sam, czy ktoś mu pomógł - mówi Danuta Klimiuk, prokurator rejonowy w Wyszkowie.

Nieoficjalnie wiadomo, że do zbrodni doszło w powodów finansowych. Jak mówią sąsiedzi, rodzina była biedna, ale o żadnym konflikcie słychać nie było. Wszyscy zachodzą w głowę, jak coś takiego mogło się tam w ogóle wydarzyć. - Tu u nas nigdy nie było żadnego napadu ani niczego. A to taka spokojna rodzina, mocno wierząca, co niedzielę byli w kościele. Faktycznie, skryci byli i nikt tam do nich nie chodził, ale awantur nie było słychać - mówi jeden z sąsiadów. - Chłopak też cichy. Co mu do głowy strzeliło, żeby coś takiego zrobić, nie wiem - dodaje drugi.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają