Miał warsztat samochodowy, masarnię, dyskotekę. Ale to mu nie wystarczyło i w latach 90. Jan R. (66 l.) zajął się przestępczym biznesem. Jego grupa działała od Iławy po Elbląg (woj. warmińsko-mazurskie) i siała postrach - wymuszała haracze, porywała dla okupu, handlowała narkotykami. "Kulawy", choć sparaliżowany od pasa w dół po wypadku, sprawnie kierował przestępczym interesem. Aż w końcu nie zawahał się zabić.
W maju 2003 r. zaginęło dwóch biznesmenów - Jerzy O. i Stanisław B. Szybko ustalono, że mieli interesy z Janem R. "Kulawy" był im winien kilkadziesiąt tysięcy euro, ale nie zamierzał zwracać długu. Postanowił pozbyć się wierzycieli.
- Dokonał tego ze szczególnym okrucieństwem. Ofiary były przed śmiercią torturowane z użyciem wiertarek - mówił pięć lat temu podczas pierwszego procesu prokurator Sławomir Luks.
Niestety, proces był poszlakowy, bo ciał biznesmenów nigdy nie odnaleziono, a "Kulawy" szedł w zaparte. Z powodu paraliżu składał wyjaśnienia, leżąc na łóżku w więziennym szpitalu, obrażał sędziów i z satysfakcja patrzył, jak jego obrońca wytrąca z rąk śledczych kolejne dowody. Musiał się więc srodze rozczarować, gdy w 2011 r. sąd pierwszej instancji przysolił mu dożywocie. Tyle że to nie był koniec sprawy, bo sąd apelacyjny uchylił wyrok i wszystko wróciło do punktu wyjścia.
Odbyło się przeszło 300 rozpraw, zanim "Kulawy" usłyszał wreszcie wyrok 25 lat więzienia, a jego ośmiu ludzi wyroki od 4 do 10 lat Ale Jan R. wciąż robi z siebie niewiniątko i nie wyklucza kolejnej apelacji. Czyżby jego proces znów miał zacząć się od nowa?
ZOBACZ: Prok. Pasionek: W trumnie Lecha Kaczyńskiego były fragmenty ciał DWÓCH innych osób