Ten dzień pamięta chyba każdy. W niekończącej się modlitwie trwały tłumy wiernych w różnych zakątkach świata. Tych chwil nie zapomną na pewno ci, którzy byli blisko umierającego papieża Polaka. Arcybiskup Mieczysław Mokrzycki (52 l.), sekretarz Jana Pawła II, w rozmowie z dziennikarką tygodnika "Wprost" ujawnia nieznane dotąd szczegóły ostatnich chwil papieża Polaka. Opowiedział o atmosferze towarzyszącej temu bolesnemu wydarzeniu.
Przeczytaj: Jan Paweł II świętym! Kanonizacja Papieża Polaka już za pół roku
Przed śmiercią papież niezwykle cierpiał. Dwie rurki, które tkwiły w jego gardle przysparzały mu niewiarygodnego bólu. Nie mógł jeść, krztusił się i dusił. Nie mógł mówić. "Co ze mną zrobiliście?" - napisał na kartce zaraz po operacji, na którą nie do końca chciał się zgodzić. "Totus Tuus" (Cały Twój) - dopisał obok. - Nawet w ostatnim okresie życia miał twarz pogodną i łagodną - wspomina abp Mokrzycki.
W dniu śmierci około godz. 14 papież zaczął tracić świadomość, jednak co jakiś czas świadomość wracała i wtedy lekko się uśmiechał. - Każdy po kolei podchodził, całował jego dłoń. Pobłogosławił mnie. (...) Jego twarz promieniała. Tak umierają święci - wspomina ostatnie chwile papieża Polaka jego sekretarz.
W pokoju, w którym umierał Jan Paweł II, było kilkanaście osób. Oprócz obsługi medycznej jego dwaj sekretarze, kard. Stanisław Dziwisz (74 l.) i abp Mokrzycki. Oraz kilku przyjaciół i współpracowników. Była także Wanda Półtawska (92 l.), wielka przyjaciółka Karola Wojtyły, z którym przyjaźniła się jeszcze od czasów, gdy był metropolitą krakowskim.
- Siedziała przy papieżu do samej śmierci. Modliła się. Wychodziła tylko wtedy, kiedy przeprowadzane były zabiegi pielęgniarskie i jej jako kobiecie nie wypadało tam być - wspomina abp Mokrzycki. 84-letnia wówczas Półtawska bardzo mocno przeżyła śmierć swojego przyjaciela papieża. - Przyszła do kaplicy i nie była sobą. Mówiła nielogicznie. Bałem się, że to wylew, że postradała zmysły. Pierwszy raz to mówię - wyznał dziennikarce abp Mokrzycki.
Zobacz też: Jan Paweł II patronem Wadowic
Gdy 2 kwietnia 2005 r. o 21.37 serce Jana Pawła II przestało bić, lekarz nachylił się nad papieżem, a potem powiedział: "Powrócił do domu Ojca". Na całym świecie rozległ się szloch. W apartamentach papieskich rozgorzała modlitwa dziękczynna.
- Stanisław zaintonował "Te Deum", czyli hymn "Ciebie Boga Wysławiamy". Najpierw się zdziwiłem, że dziękczynienie zamiast rozpaczy. Potem zrozumiałem, że tak trzeba - wspomina Mokrzycki.
Potem emocje wcale nie stygły. Wszyscy czuli, że człowiek, który właśnie odszedł, był niezwykły... Był święty. - Choć od momentu śmierci minęła więcej niż godzina, cały czas z nim rozmawiali. Jak z ojcem - abp Mokrzycki opowiada, co działo się tuż po śmierci papieża.
- Zanim wykonali jakikolwiek ruch, całowali w rękę, w policzek, w czoło... wkładając mu skarpety, koszulę, sutannę... Głaskali, dotykali - tak, jak to się czyni wobec najbliższych członków rodziny. To były najprawdziwsze ucałowania relikwii - wyznał sekretarz Jana Pawła II.