Gdyby nie dodatek, nie mieliby na jedzenie

2005-11-20 17:22

O tym, że możemy starać się o dodatek mieszkaniowy, dowiedzieliśmy się przypadkowo - mówi Arkadiusz Kowalczyk (31 l.). - Pewnego dnia odwiedziła nas pani z opieki społecznej i podpowiedziała, że możemy go dostać.

Arkadiusz i Monika (30 l.) Kowalczykowie oraz ich dwójka dzieci - Martynka (1 rok) i Nikola (3 l.) mieszkają w starym drewnianym, wielorodzinnym domu w Porszewicach pod Łodzią. Mieszkanie kupili dzięki pieniądzom z książeczki mieszkaniowej, którą założyli Monice rodzice. Zajmują dwa pokoje. Jeden z nich jest połączony z kuchnią. W sumie 45 metrów.

Arkadiusz, rzeźnik z zawodu, jest bezrobotny bez prawa do zasiłku. Od kilku lat bezskutecznie szuka pracy, Monika zajmuje się wychowaniem dzieci. Utrzymują się z zasiłku wychowawczego - miesięcznie 486 zł.

- Prawdę powiedziawszy, gdyby nie ten dodatek, to już w ogóle byśmy nie mieli pieniędzy - dodaje Arkadiusz. - Samego czynszu płacimy 330 zł. Do tego jeszcze opłaty za prąd, około 50 zł miesięcznie. Na jedzenie zostałoby nam 100 zł.

Teraz, dzięki przyznaniu dodatku mieszkaniowego, mogą trochę odetchnąć. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej co miesiąc przekazuje na konto wspólnoty mieszkaniowej, która zarządza budynkiem, 238 zł. Kowalczykowie muszą tylko dopłacić różnicę.

- Dodatek jest przyznawany na pół roku, musimy więc pamiętać, by co sześć miesięcy składać nowy wniosek - mówią.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają