W niedzielę strażacy wyciągnęli z rzeki tylko pusty samochód. Po 22-letnim kierowcy ślad zaginął. Wszystko wskazuje na to, że młody mężczyzna utonął.
Było ciemno, na dodatek mglisto. Czy dlatego kierowca czerwonego volkswagena golfa nie zauważył, że przy brzegu nie ma promu? - Zatrzymał się na skarpie - wspomina Zbigniew Zając sterujący promem, który akurat stał po drugiej stronie Wisły. - Potem nagle ostro ruszył, aż wpadł prosto do rzeki. Krzyczałem: "Płyń do brzegu". Usłyszałem jedynie z ciemności odpowiedź: "Nie dam rady". Potem już tylko było milczenie - relacjonuje mężczyzna.
Zbigniew Zając natychmiast zaalarmował policję. Już kilka minut później na miejscu pojawili się strażacy ochotnicy, potem zawodowi. Po kilku godzinach udało się wydobyć na brzeg zatopiony samochód. Był pusty. W stacyjce były kluczyki, pojazd był na czwartym biegu, szyba od strony kierowcy była uchylona. Najwidoczniej kierowca resztką sił zdołał ją otworzyć i przez otwór wydostać się na zewnątrz.
Policja szybko ustaliła, że samochód należy do mieszkanki Kalwarii Zebrzydowskiej, matki 22-latka. W niedzielę rano, gdy wciąż trwały poszukiwania Marka, na miejscu pojawiła się rodzina zaginionego mężczyzny. Załamani, w milczeniu przyglądali się poszukiwaniom. Niestety, mimo użycia specjalistycznego sprzętu do chwili zamknięcia tego wydania "SE" strażakom nie udało się odnaleźć zaginionego.