Wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski (50 l.) zupełnie nie radzi sobie z obsadzaniem ostrych dyżurów. Najlepszy dowód to gehenna na urazówkach po 19.00. To po prostu koszmar!
Od poniedziałku do czwartku nasze 2-milionowe miasto obsługuje tylko jeden szpital z dyżurem urazowo-ortopedy-cznym! W poniedziałek - szpital na Barskiej, we wtorek - Szpital Bródnowski, w środę - Klinika Ortopedii na Lindleya, a w czwartek - Szpital Bielański. Zjeżdżają się tam wtedy ludzie z całej Warszawy, z potłuczeniami, po wypadkach, z urazami kręgosłupa. Ludzie wyją z bólu na korytarzu, ale i tak muszą odczekać kilkanaście godzin!
W szpitalu na Barskiej ostry dyżur ortopedyczny mieści się w podziemiach. Dyżur ma tylko dwóch lekarzy, którzy sami już nie wiedzą, w co ręce włożyć. - Mój chłopak poprosił w izbie przyjęć o wózek inwalidzki - mówi Ewa Jasińska (23 l.), która naciągnęła sobie kręgosłup i ma trudności ze staniem. - Niestety, uznali, że to dla nas za duży luksus - mówi zirytowana. Nie lepiej jest w Bródnowskim. Duszno, ludzie są wycieńczeni i nie wiedzą, kiedy lekarz ich opatrzy. Jak tłumaczy się zespół wojewody? - Tłok na dyżurach urazowo-ortopedycznych wynika z tego, że ludzie przyjeżdżają tam z mniejszymi urazami, które można załatwić w zwykłym szpitalu albo nawet w przychodni - tłumaczy się głupio Katarzyna Paczek, dyrektor Mazowieckiego Centrum Zdrowia Publicznego.