Maszynista, który w ten jesienny ranek prowadził towarowy pociąg relacji Czarny Bór - Warszawa, był czujny. Gdy zobaczył sylwetkę majaczącą na torach, natychmiast włączył hamulce. Ale rozpędzony kolos nie zdążył się zatrzymać. Lokomotywa uderzyła, miażdżąc ciało chłopca z potworną siłą. Pociąg wlókł zwłoki jeszcze kilkaset metrów. Gerard nie mógł tego przeżyć.
W rodzinnej wiosce chłopaka zapanowała żałoba. Nikt nie ma wątpliwości: chłopak zabił się, bo bał się poprawczaka. Nie był typem bandziora. Niestety, wpadł w złe towarzystwo. Zaczął brać narkotyki, przestał chodzić do szkoły. Impreza goniła imprezę. Czasami interweniowała policja... Rodzice nie byli w stanie dać sobie z nim rady...
- Gerard był już przez pewien czas w ośrodku szkolno-wychowawczym pod Poznaniem. To jeszcze nie był poprawczak, ale i tak nie mógł tam wytrzymać. Mówił, że tam jest strasznie, że nie chce być daleko od nas - mówi jedna z najbliższych przyjaciółek chłopaka.
Wreszcie Gerard opuścił ośrodek. Dostał szansę na poprawę. Ale ją zmarnował. Znowu zaczął imprezować i ćpać. Znów wagarował. W końcu wpadł z narkotykami w ręce policji. Czekała go rozprawa w sądzie dla nieletnich.
- Miał już nawet wyznaczony termin posiedzenia - potwierdza prokurator Janusz Walczak, zastępca prokuratora okręgowego w Ostrowie Wielkopolskim.
Decyzji sądu Gerard obawiał się właśnie najbardziej. - Bał się, że jako recydywista od razu trafi do poprawczaka. O niczym innym nie mówił - mówią przyjaciele chłopaka, którzy w miniony poniedziałek razem z rodziną modlili się nad jego grobem.
Przy torach, w miejscu, w którym Gerard rzucił się pod pociąg, stanął drewniany krzyż. Najbliżsi i znajomi chłopca zapalili też znicze.