"Super Express": - Po jutrzejszych wyborach Angela Merkel będzie trzeci raz z rzędu kanclerzem Niemiec?
Gertrud Höhler: - Tym razem trudno przewidzieć, gdyż możemy mieć nawet sześć partii w parlamencie. I jeżeli koalicjanci z FDP nie wezmą odpowiedniej liczby miejsc, to zwycięstwo Merkel wcale nie musi oznaczać, że będzie kanclerzem.
- W swojej książce nie zostawia pani na Merkel suchej nitki. Jakim cudem ma zatem tak duże poparcie?
- Poparcie wyborców uzyskała dzięki używaniu bardzo rozmytego, niejednoznacznego języka. Potrafiła raz mówić jedno, raz drugie. Dziennikarze cytowali jej, co mówiła, a ona się dziwiła: "Naprawdę tak mówiłam?". Mottem jej wyborców stało się: "kto chce spokoju, głosuje na Merkel". Tyle że ona głosi spokój, a często wszczyna rozmaite awantury, jak choćby to tzw. ratowanie euro. Mówiąc wprost, Merkel wygrywa, bo posługuje się w kampaniach gigantycznymi oszustwami wyborczymi.
- Pani zna Helmuta Kohla. On na początku niezbyt wierzył w możliwość zrobienia kariery przez Merkel...
- Rzeczywiście, jej awans stał się możliwy paradoksalnie dlatego, że nikt w niego nie wierzył. Helmut Kohl postrzegał się jako "protektor dziewczyn" w CDU. Wspierał ich kariery, co zakończyło się dla niego fatalnie. "Dziewczyny" w pewnym momencie kariery wykończyły szefa. W przypadku Merkel, jak opisałam to w książce, było to jak ojcobójstwo.
- Czy to prawda, że wydawcy w Niemczech przestraszyli się pani książki i musiała zostać wydana w Szwajcarii?
- Wiele wydawnictw po zapoznaniu się z tekstem wycofało się i książka trafiła do czytelników z zagranicy. To zresztą przykład na działanie "systemu M" (od nazwiska Merkel), który opisuję w książce. Ten system to swoiste połączenie zmowy milczenia z nieprzewidywalnością. Co niestety jest dobrze odbierane przez współczesnych Niemców.
- W książce opisuje pani karierę Merkel jeszcze w czasach komunistycznych Niemiec. Jak mocno była w to zaangażowana?
- Za młodu, tak jak większość mieszkańców NRD, starała się dostosować i nie wychylać. Była gorliwą uczennicą wygrywającą konkursy języka rosyjskiego, dzięki czemu mogła jeździć do Moskwy. Interesująca jest na pewno lekcja, jaką odebrała, kiedy pracowała już jako zastępca rzecznika prasowego rządu NRD.
- Czyli przed upadkiem muru berlińskiego...
- Tak, w rządzie de Maiziere'a. Nadal wyczekiwała, co się stanie. Nawet tuż przed zjednoczeniem. Pracowała wyłącznie na swoją własną pozycję, jak wspomina wielu - często za wszelką cenę. To się nie zmieniło. Dziś dla umocnienia swojej pozycji potrafi poświęcić wartości, normy i przepisy prawa, zasady demokracji i parlamentaryzmu. Byle trwać przy władzy.
- Pani podkreśla, że kanclerz jest osobą właściwie bez poglądów politycznych.
- Po upadku muru została na chwilę socjaldemokratką i zapisała się do SPD! Po jakimś czasie jej się odmieniło. Jako kanclerz opisuje ją chęć utrzymania władzy, a nie podziały na prawicę i lewicę. Jest prawicowo-lewicowa, czym zamordowała kompletnie debatę polityczną w Niemczech. CDU w jej rękach co chwilę coś ogłasza, z czegoś się wycofuje. Podkrada najpopularniejsze pomysły innych partii. Nawet socjalistyczne. W praktyce zmieniła parlament w "jedną partię na Tak". Jak np. w sprawie "ratowania" euro.
- W pani książce przypomniała pani fotografię z "Bilda", na której Merkel całuje w rękę Donald Tusk, a obok porównano to do zdjęcia Vito Corleone z "Ojca chrzestnego"... Jak Donald Tusk jest postrzegany w Niemczech?
- Jego obraz jest generalnie pozytywny, choć uchodzi za polityka raczej rozmytego, niezbyt wyrazistego. Niemcy są jednak zazwyczaj ostrożni w ocenie polskich polityków przez pamięć tego, co się stało podczas II wojny światowej. Teraz na każdym kroku podkreślana jest przyjaźń. I to polscy dziennikarze odbierają go, jak to mówią, jako "marionetkę Merkel". W Niemczech jego odbiór jest inny.
- Kiedy opisuje pani sposób, w jaki swoją partią rządzi Angela Merkel, przywodzi to na myśl to, jak działają największe polskie partie. I jak działa premier Tusk, który też będąc liberałem, ogłosił niedawno, że jest "trochę socjaldemokratą". Prawicowo-lewicowy - jak określiła pani Merkel...
- To nie jest zbyt dobra droga, ale przynajmniej macie szczęście, że Merkel nie traktuje Polski tak jak niektórych innych państw w Unii, wobec których zachowuje się, jakby to były jej kraje kolonialne.
- Wygrywane przez Merkel i Tuska wybory wskazują, że może to oni wiedzą, jak powinna wyglądać współczesna polityka?
- Tylko jakim kosztem? Czy naprawdę zależy nam na wyplenianiu demokracji przez taką formę cichego autorytaryzmu? W Niemczech pod jej rządami dzieje się to zarówno w polityce, jak i gospodarce. W Unii Europejskiej jest to zaś taki "gospodarski dyktat", dość okrutny i bezwzględny wobec wielu państw. Merkel wymusiła na wielu krajach ograniczenie suwerenności i wprowadziła coś w rodzaju przymusowej administracji. Przecież w końcu kraje południa Europy się zbuntują, a to zagrozi przyszłości całej Unii.Rozmawiał