Ów dokument to świadectwo pracy wystawione przez kancelarię Giertycha dla obywatelki Filipin Arcity R. Ze świadectwa wynika, że Filipinka przez dwa lata, miedzy 2010 a 2012 rokiem, była zatrudniona w kancelarii Giertycha na stanowisku asystentki.
W najnowszym wydaniu tygodnika dziennikarze opisują całą sprawę. Piszą m.in. jak dzwonili do znajomego Giertycha, który jest bywalcem jego domu. Na pytanie o Filipinki pada odpowiedź: - One od dawna pracują jako pomoc domowa u Romana. Kręcą się po jego rezydencji (w podwarszawskim Józefowie)
CZYTAJ TEZ: Kurzajewski ma problem po występach w reklamie. Wyrzucą go z TVP lub obniżą zarobki
- To, co robił Roman Giertych jest wątpliwe prawnie i podatkowo, ale może być korzystne finansowo dla byłego wicepremiera - utrzymują dziennikarze 'Wprost", autorzy tekstu, Sylwester Latkowski i Michał Majewski.
- Ci panowie do końca swojego życia, dopóki nie spłacą długów za przeprosiny, będą mieli z tym problem. Tak powiedziałem i tak zrobię. Za tydzień wpłynie pozew do Sądu Okręgowego w Warszawie - miał powiedzieć Giertych w rozmowie z dziennikarzami Gazety Wyborczej.
Wyjaśniał, że Filipinki zatrudnił, owszem, ale dlatego, by pomóc im w trudnej sytuacji, w jakiej się znalazły, gdy bezskutecznie szukały nowej pracy w Polsce. Zatrudniać je miał najpierw w swej kancelarii, a potem, po uzyskaniu zgody urzędu pracy, w swym domu. Niechęć do rozmowy z "Wprost" Giertych tłumaczył faktem, że jest pełnomocnikiem w procesie przeciw dziennikarzowi tygodnika.