Takiego nawału pracy ratownicy z beskidzkiej grupy GOPR jeszcze w życiu nie mieli. W sobotę o godz. 22 otrzymali wezwanie od uwięzionych w górach turystów. - Była silna zamieć i -10 stopni C- opowiada Jerzy Siodłak, naczelnik beskidzkich ratowników. -Wiedzieliśmy, że musimy się spieszyć.
Pomocy wzywa liczna grupa turystów z Bielska-Białej. - Dostaliśmy informację, że w śniegu utknęło ponad 20 osób - mówi naczelnik. - Mieli ćwiczyć biwakowanie w górach w warunkach zimowych. Okazało się jednak, że sytuacja ich przerosła.
Turyści bali się zostać w górach w taką pogodę, bo groziło im zamarznięcie. A na dół nie byli w stanie zejść. Padający bez przerwy śniezg zasypał szlaki. Każdy krok groził upadkiem w przepaść... - Najpierw dotarliśmy do 3-osobowej grupy niedaleko szczytu - wylicza Jerzy Siodłak. - Potem namierzyliśmy kolejnych 13 osób. Następnych dwóch turystów znaleźliśmy nieco dalej. Szli w kierunku przełęczy Krowiarki. Wszystkich ściągnęliśmy do schroniska na Markowych Szczawinach. Trzy osoby odtransportowaliśmy do karetki pogotowia i zostały zawiezione do szpitala w Suchej Beskidzkiej.
Wysoko w górach ratownicy spotkali w nocy też siedem osób, które nie zgodziły się zejść do schroniska. - Stwierdzili, że przenocują w namiotach i rano sami zejdą - tłumaczy ratownik. Rano jednak turyści nie byli w stanie ruszyć się z miejsca, w którym zostali. - Musieliśmy iść po nich w niedzielę rano - rozkłada ręce ratownik.
Ostatecznie akcja, która trwała około 16 godzin, zakończyła się sukcesem. Ratownicy jednak, są wściekli na turystów, którzy mimo ostrzeżeń o ciężkich warunkach poszli w góry.