Gdy bryczka wypełniona turystami dojechała do Włosienicy, gdzie kończy się mordercza dla koni trasa, nagle przemęczone zwierzę zatrzymało się i zaczęło słaniać na nogach. Wyczerpany koń sapał nerwowo, próbując złapać oddech i w końcu położył się na drodze.
To rozzłościło woźnicę! Bezduszny baca zaczął więc okładać na wpół żywego konia lejcami. Góral krzyczał na konia i próbował zmusić go, żeby wstał. Gdy turyści upomnieli mężczyznę, by dał zwierzęciu odpocząć, ten wziął ręcznik i troskliwe zaczął wycierać z umęczonego konia pianę. Bezmyślny woźnica nie wiedział, że koń wydzielał ją, by ochłodzić przegrzaną sierść. Kiedy góral dotknął konia i zorientował się, że jego serce ledwo bije, próbował zbyć wszystko śmiechem.
- Ino się przegrzoł. Nigdy mu się tak nie działo. Som musi wstać - drwił bezduszny woźnica. Niestety, wycieńczony koń nie był już w stanie unieść do góry nawet łba. Skonał po dwóch godzinach męki. Beata Czerska z Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami jest przekonana, że padł z przemęczenia, a winnym jego śmierci jest woźnica. Obrończyni zwierząt zgłosiła sprawę do prokuratury. Bezdusznemu góralowi grozi do roku więzienia.