Dla walczących o miejsce w play-off "Słońc" to bolesna porażka. Do finałowej fazy rozgrywek NBA zakwalifikuje się czołowa ósemka Konferencji Zachodniej. Tymczasem zespół Gortata okupuje 11. pozycję i ma na koncie 4 zwycięstwa mniej niż zajmująca ostatnią premiowaną lokatę ekipa Memphis.
Polak blokował gwiazdy
Polak nigdy w NBA nie spędził na parkiecie tyle czasu, co we wtorek i nie miał okazji uczestniczyć aż w trzech dodatkowych pięciominutówkach. - To zdecydowanie jeden z najbardziej ekscytujących meczów w moim życiu - przyznał środkowy Phoenix, który ustanowił klubowy rekord double-double (dwucyfrowa zdobycz w dwóch klasyfikacjach). Jako zmiennik w Suns ma ich już na koncie 16. - To naprawdę fatalne, że przegraliśmy - nie ukrywał Gortat. - Pokazaliśmy przecież sporo dobrej koszykówki i charakter. Udowodniliśmy, że jesteśmy w stanie walczyć o wygraną z mistrzami.
Gortat zbliżył się do swoich najlepszych wyników w NBA. Zaliczył o punkt i dwie zbiórki mniej, niż wynoszą jego rekordy w lidze zawodowej. Tradycyjnie łodzianin pracował w defensywie, m.in. blokując rzuty słynnego Hiszpana Paua Gasola w pierwszej dogrywce i lidera Lakers Kobego Bryanta w drugiej.
Zagrali jak mistrzowie
Nieczęsto zdarza się, by Lakers pokonali przeciwnika, mając gorszą skuteczność z gry (44 proc. wobec 48 Suns). Na wynik Phoenix najbardziej - poza Gortatem - zapracowali Channing Frye (32 pkt, 5 trójek) i Steve Nash (19 pkt i 20 asyst).
W końcówce gościom z Arizony zabrakło do szczęścia naprawdę niewiele. Najbardziej - weterana Granta Hilla (38 l.), który świetną obroną potrafił ograniczyć poczynania Bryanta. Pięciokrotny mistrz NBA wiedział jednak, jak pozbyć się rywala i wymusił dwa wątpliwe faule, po których Hill wyleciał w trzeciej dogrywce z boiska. Bryant, mimo obolałej kostki i ramienia, rzucił aż 42 pkt, zebrał 12 piłek i 9 razy asystował.
- Jesteśmy mistrzami, walczymy twardo. Nic nowego - podsumował Kobe.