Sobota. Godz. 10.00. Pod blok na warszawskiej Woli podjeżdża służbowa toyota prowadzona przez sejmowego kierowcę. Szofer posłusznie czeka na polityka, który pojawia się na dole wraz z dwójką swoich dzieci, Kingą (9 l.) i Miłoszem (8 l.). Wszyscy, jak prawie w każdą sobotę, ruszają do oddalonego ledwie o kilkaset metrów od domu Gosiewskiego sklepu - po zakupy. Po kilkunastu minutach przy aucie jako pierwszy pojawia się kierowca. Bynajmniej nie po to, by przygotować samochód do dalszej trasy, ale... wypakować wózek z zakupami. Sprawnymi ruchami układa torby w bagażniku. A po chwili, kiedy do limuzyny dociera wreszcie Gosiewski, szofer niczym lokaj rozbiera polityka. Zdejmuje mu płaszcz i równiutko układa w samochodzie. Toyota rusza z powrotem pod blok szefa klubu PiS. Tam kierowca pomaga Gosiewskiemu wnieść torby do mieszkania. Ale to nie koniec jego pracy lokaja!
Po kilkudziesięciu minutach polityk wraz z dziećmi służbowym autem postanawia podjechać do Muzeum Wojska Polskiego. Na miejscu znowu szofer pomaga się ubrać Gosiewskiemu. Swoim zachowaniem bije na głowę nawet słynną supernianię! Problem w tym, że za sejmowego kierowcę płacą podatnicy. A do jego obowiązków nie należy "gosposiowanie". Jeśli Gosiewskiemu jest potrzebny lokaj, powinien płacić za niego z własnej kieszeni!