Nie tak miał wyglądać ten dzień. Pani Katarzyna (27 l.) była u swojego młodszego synka w szpitalu, a jej starszy syn Adaś ruszył z dziadkiem autem do znajomych. Zapięty pasami grzecznie siedział w foteliku. Nagle auto dziadka wpadło w poślizg i zatrzymało się na drzewie. Początkowo stan chłopca nie wyglądał źle. - Adaś był przytomny i nawet wyszedł z auta o własnych siłach - mówi pani Katarzyna.
Karetka zabrała jednak malca z opiekunem do szpitala. Dopiero tam stan dziecka się pogorszył. - Stracił przytomność - opowiada mama Adama. Miał rozległe obrażenia wewnetrzne, konieczne było usunięcie zmiażdżonej nerki. Gdy lekarze zorientowali się, że chłopiec potrzebuje specjalistycznej pomocy medycznej, zamówili transport dziecka śmigłowcem do kliniki w Poznaniu. Ale Lotnicze Pogotowie Ratunkowe odmówiło przylotu, twierdząc, że szpital nie ma lądowiska. Dyrekcja placówki twierdzi, że LPR już nieraz lądował na stadionie, który jest niedaleko szpitala. Przedstawiciele LPR odbijają piłeczkę, że takie lądowisko w ich systemie nie figuruje.
W efekcie dopiero po kilku godzinach Adaś dojechał do szpitala w Poznaniu karetką. - Mimo wszystko lekarze w Gostyniu bardzo nam pomogli, dziękuję im. Może gdyby Adam szybciej trafił do szpitala, jego życie nie byłoby zagrożone - łka teraz pani Katarzyna. Sprawą już zajęła się policja i prokuratura.