Przed bramką Tottenhamu w końcówce meczu na Reymonta było gorąco. Co z tego, skoro żadnemu z piłkarzy "Białej Gwiazdy" nie udało się skierować piłki do siatki i doprowadzić do dogrywki. Remis 1:1 oznacza bowiem pożegnanie z pucharami. A wszystko przez nieszczęśnika Arkadiusza Głowackiego.
Głowacki to taki typ piłkarza, który w ważnych meczach niemal na pewno coś popsuje. Kiedyś strzelił samobója w spotkaniu Polska - Anglia, innym razem dostał czerwoną kartkę z Finlandią, a teraz zawalił kolejny ważny pojedynek.
- Jestem rozczarowany - mówił Skorża. - Stać nas było na lepszy rezultat i strzelenie tylu goli, by cieszyć się z sukcesu.
Gdyby piłkarze Wisły zaatakowali śmielej rywala, od pierwszej minuty - wynik meczu na pewno byłby inny. Pod koniec meczu bramkarz gości - po strzałach Marcelo i Pawła Brożka - kilkakrotnie cudem ratował swój zespół przed utratą gola. Wcześniej podopieczni Skorży stwarzali wrażenie lekko wystraszonych. Tottenham, który nic rewelacyjnego wczoraj w Krakowie nie zaprezentował, wykorzystał to bezlitośnie. W 58. minucie podawał z lewej strony Gereth Bale, a tuż przed bramką Mariusza Pawełka o piłkę walczyli Fraizer Campbell i Arek Głowacki.
- Wpadł na mnie przy tej akcji i przewrócił - tłumaczył kapitan wiślaków, który jak się okazało, sam skierował piłkę do siatki.
Głęboko odetchnął po meczu trener "Kogutów" Juande Ramos. W razie pożegnania się z pucharami jego dalsza praca w Londynie stałaby pod znakiem zapytania.