Ciało Żanety Z. znalazła w sobotę jej siostrzenica. Zakrwawione zwłoki leżały na podłodze. Przerażona dziewczyna pomyślała, że ktoś zabił jej ciocię. I natychmiast wezwała policję.
Dopiero kilka godzin później odnaleziono ciała dwójki dzieci. Ktoś z rodziny Żanety postanowił napalić w piecu centralnego ogrzewania. Otworzył drzwiczki i... zamarł z przerażenia. W środku były dwa maleńkie ciałka. Jedno spaliło się niemal do końca. Drugie - do połowy.
Wtedy wszystko było już jasne. Żaneta Z. wykrwawiła się, rodząc bliźniaczki. Zanim zmarła, zdążyła dzieci wrzucić do pieca. Płci bardziej spalonego maluszka nie da się ustalić. Drugie było dziewczynką.
Czy maleństwa żyły, kiedy zostały wrzucone do ognia? I czy matka, która - jak ustalono - była w 7. miesiącu ciąży - zaczęła rodzić sama, czy specjalnie wywołała poród? To wszystko badają śledczy.
- W środę po południu znane będą wyniki sekcji zwłok i wówczas dowiemy się więcej - mówi prokurator Urszula Jamka z Zielonej Góry.
Wiadomo, że Żaneta Z. była samotną matką. Wychowywała 6-letnie bliźniaczki. Najprawdopodobniej dziewczynki były świadkami sobotniej tragedii. Teraz trafiły pod opiekę rodziny.
- Żaneta była dyskretną, delikatną dziewczyną. W życiu nie było jej łatwo - opowiada Witold Makowiecki. - Praktycznie utrzymywała ją mieszkająca w tej samej wsi rodzina.
Narzeczony kobiety od 7 września siedział za kratami za przestępstwa przeciwko ludzkiemu zdrowiu. Na wolności zresztą też nie za bardzo zajmował się dziećmi... Kiedy poszedł do więzienia, Żaneta zorientowała się, że znowu jest ciąży. Rodzina utrzymuje, że nikomu o tym nie powiedziała. Jak to się stało, że przez tyle miesięcy nikt nie zauważył bliźniaczej ciąży? To także bada prokuratura.