- Nie ma i nie było żadnej afery stoczniowej - twierdzi minister skarbu Aleksander Grad (47 l.). Jego zdaniem, przetarg nigdy nie był "ustawiony" na korzyść Katarczyków, ale byli oni jedynym chętnym inwestorem, który chciałby kupić polskie zakłady (czytaj "Ustawili przetarg na stocznie?").
- Jednego inwestora trudno faworyzować, aczkolwiek o niego bardzo zabiegaliśmy i prawdą jest, że chuchaliśmy na niego - mówił w Sejmie minister. - Prawdą jest, że mi osobiście, całemu rządowi i panu premierowi zależało na tym, aby dla polskich stoczni znaleźć inwestora, który publicznie deklarowałby, że chce budować tam statki. To był nasz cel, do którego wszyscy zmierzaliśmy - zapewniał Grad.
Polityk nie szczędził także krytycznych uwag pod adresem byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego (44 l.). To za jego kadencji Agencja badała sprawę sprzedaży stoczni i podsłuchiwała urzędników.
- Jaki jest cel funkcjonowania CBA, skoro jej były szef, ten superszpieg, badał jakąś inną sprawę przez kwiecień, maj, czerwiec, a zaczął to czytać w czerwcu po wakacjach i gdy zorientował się, że coś jest nie tak, to naprędce, na podstawie strzępów rozmów z innej sprawy, sformułował oskarżenie w sprawie stoczni? - pytał Grad.
Te wyjaśnienia jednak nie spodobały się opozycji, która zarzuca ministrowi nieprawidłowości w przygotowywaniu przetargu. Zdaniem PiS, "w czasie ostatnich ośmiu miesięcy byliśmy świadkami klimatu fajerwerków, kłamstwa, domniemań i oszukiwania opinii publicznej". - Manipulując przy przetargach, nawet psuliście zegar w internecie, żeby ten jakiś tam inwestor mógł wygrać - grzmiał Marek Suski (51 l.) z PiS.