Ale to nie koniec kłopotów Grada. Według mediów spółka należąca do żony ministra zdobyła gigantyczne kontrakty na wykonanie map lotniczych. Czy Grad już powinien pakować manatki?
- Premier nie ma wyjścia. Jeżeli chce być konsekwentny, poleci głowa Grada - przekonywał wczoraj w RMF FM Eugeniusz Kłopotek z PSL. Także wczoraj Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie domniemanych nieprawidłowości przy sprzedaży majątku stoczni w Gdyni i Szczecinie.
Przypomnijmy: CBA zarzuca nadzorującym sprzedaż majątku stoczni, że usilnie wspierali tylko jednego inwestora - tzw. Katarczyków. Na czym to wsparcie miało polegać? Choć Katarczycy nie wpłacili w terminie wadium, nie zostali wykluczeni z przetargu. Z ustaleń CBA wynika również, że przez cały czas trwania przetargu, urzędnicy państwowi informowali przedstawiciela katarskiego inwestora o tym, jakie oferty składają pozostałe podmioty. Według Biura przedstawiciele rządu i Agencji Rozwoju Przemysłu mieli niemal zerową wiedzę na temat Katarczyków. Mało tego, zachodzi poważne podejrzenie, czy tajemniczy inwestor w ogóle istniał!
ARP broni się i przekonuje, że żadnej korupcji nie było. - Wszystko jest w porządku - powtarzał wczoraj na konferencji zdenerwowany szef ARP Wojciech Dąbrowski. Na wiele trudnych pytań nie potrafił jednak odpowiedzieć. Np. dlaczego w czasie rozmów podsłuchanych przez CBA nazywano Katarczyków "naszym inwestorem".
A co na to wszystko minister Grad? Tłumaczy, że za wszelką cenę chciał, by w sprzedanych stoczniach kontynuowana była produkcja statków. Dlatego na tego jedynego chętnego na całość chuchaliśmy i dmuchaliśmy - przekonuje. Wczoraj wymienił jednak osoby nadzorujące w resorcie skarbu, jak i w ARP sprzedaż majątku stoczni.
Ale nie tylko stocznie spędzają sen z powiek ministra skarbu. Według "Najwyższego Czasu" spółka MGGP - której udziałowcem był Aleksander Grad, a teraz jest jego żona - ma milionowe kontrakty od państwa, m.in. na wykonywanie map lotniczych. Z powodu nieprawidłowości przy wykorzystaniu tych map do rozdzielania unijnych dopłat Unia nałożyła na Polskę 400 milionów złotych kary.