- Nigdy w życiu tak podle się nie czułam. Staliśmy pośrodku sklepu otoczeni ochroniarzami, a tłum klientów gapił się na nas jak na przestępców - wspomina swoje ostatnie zakupy pani Grażyna. Wszystko z powodu jednego słoika, który zbiła, zahaczając wózkiem. - Tam był taki nieład, że nie sposób było przejechać - tłumaczy kobieta. Pracownicy sklepu zażądali jednak zapłaty 39,99 zł. Gdy odmówiła, wezwali policję. Ta także uznała, że nic się nie stało. To tylko bardziej rozsierdziło pracowników.
Puścili panią Grażynę z mężem do domu, ale zapowiedzieli dalszą walkę. I rzeczywiście kilka dni później kobieta odebrała list od prawnika sklepu. Ma zapłacić albo stanie przed sądem. - Okropnie się przeraziłam, nigdy nie złamałam prawa i nie byłam w sądzie, ale za słoik płacić nie chcę - przekonywała pani Grażyna. Minął tydzień i przyszły kolejne groźby. Tym razem do ceny słoika doliczono niemal 40 zł odsetek, czyli niemal 3 złote za każdy dzień zwłoki. Próbowaliśmy skontaktować się z panią prezes sklepu. Bezskutecznie. - Pani prezes jest cały czas w pracy, choć jest na urlopie wychowawczym. Teraz wyszła. A my mamy zakaz udzielania informacji - usłyszeliśmy w sekretariacie sklepu. Pani Grażyna czeka teraz na rozprawę sądową. - Mam nadzieję, że tam sprawiedliwość zwycięży - wzdycha.