Dla wszystkich było jasne, że przypuszczenia śledczych, iż Jarek wyjechał w góry popełnić samobójstwo, to zasłona dymna dla prawdziwego scenariusza - uprowadzenia i zabójstwa. Dlatego jego koledzy, w sumie kilkadziesiąt osób, zawiązało społeczny komitet, żeby odnaleźć Ziętarę. Zaczęli prowadzić prywatne śledztwo.
Zobacz też: Brat Jarosława Ziętary zdradza: Zginął, bo wiedział za dużo
- Dziennikarz w wolnej Polsce nie może ot tak po prostu zniknąć, nie możemyprzejść nad tym do porządku dziennego - opowiada Rusek, jeden z inicjatorów poszukiwań. Sprawę Jarka prokuratura i policja bagatelizowała. Pierwsze śledztwo w jego sprawie wszczęto dopiero po roku od uprowadzenia i. umorzono z "braku znamion przestępstwa".
- Od samego początku próbowaliśmy rozwikłać tę zagadkę - opowiada dziennikarz. Wiele razy "życzliwi" ostrzegali dziennikarzy, że stąpają po kruchym lodzie. Byli śledzeni, nagabywani, obrażani. Najpierw głuche telefony, potem pogróżki.
- Gdy zbieraliśmy materiały w sprawie Jarka, zachowywaliśmy wszystkie środki ostrożności, wszystkie działania podejmowaliśmy w kilka osób, a nie pojedynczo - mówi Rusek, który nie kryje, że dziennikarze czuli strach. Ale ten strach ich nie paraliżował i doprowadził do tego, że Prokuratura Generalna w czerwcu 2011 roku poleciła wznowić śledztwo dotyczące porwania Jarosława Ziętary.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail